środa, 27 grudnia 2017

Seattle II c. Wiata samolotami bogata




Po mrocznym pawilonie Warbirdów czas na spacer na świeżym powietrzu. Najpierw przez most na drugą stronę ulicy, gdzie już z oddali pod potężną wiatą majestatycznie stoją podniebne olbrzymy. Już z mostu widać dominujące nad ekspozycją kadłuby Jumbo Jeta i Dreamlinera oraz potężny ogon B-29. Jednak aby dostać się pod wiatę należy przejść przez halę kosmiczną gdzie w centrum bogatej, bardzo edukacyjnej ekspozycji umieszczono funkcjonalny model promu kosmicznego. Przyznam, że na zdjęciach wyglądał mniej okazale. Największe wrażenie zrobił na mnie ogrom makiet - dość prymitywnych - dysz silników napędowych oraz rozmiary komory ładunkowej. Jest naprawdę ogromna, znacznie większa niż to sobie wyobrażałem. Kolejne drzwi, wkraczam do największej części lotniczego raju w Seattle. Ogrom wiaty robi wrażenie, jednak gdy spojrzeć niżej widać tłok upakowanych pod nią samolotów. Nie jest to typowy tłok, lecz raczej ciasne, jedyne możliwe i sensowne ułożenie tylu eksponatów, które nie przeszkadza w ich oglądaniu. Jednak na zdjęcia z dużymi samolotami w pełnym ujęciu nie ma szans. Ale nic to, tym bardziej, że w nagrodę aż pięć maszyn można zwiedzić od środka.


Od czego zacząć? Żyjąc jeszcze wizytą w pawilonie samolotów wojennych zaczynam od B-17. Latająca forteca wygląda pięknie, choć w tym towarzystwie może niezbyt okazale. Największe zdziwienie budzi bardzo niskie na ziemi położenie stanowiska tylnego strzelca i jego dramatycznie małe rozmiary. Jeszcze bardziej podziwiam i współczuję strzelcom, którzy godzinami w takiej ciasnocie, zimie i deficycie tlenu musieli wpatrywać się w bezkres nieba, by chwilę później stoczyć walkę na śmierć i życie. Obok drugi z legendarnych bombowców - B-29. Znacznie większy, gładszy, dla załogi wręcz luksusowy – w porównaniu z B-17. Budzi zachwyt i respekt. Z takiej maszyny zrzucono bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. Tu spotykam kolejnego wolontariusza, byłego mechanika superfortecy, który z zapałem opowiada o historii i rozwiązaniach technicznych samolotu. Można by słuchać i słuchać, tym bardziej, że miły starszy pan ma polsko-ukraińskie korzenie. Och gdybym na każdą halę miał po jednym dniu. Obok stoi przedstawiciel kolejnej generacji bombowców, a jakże Boeinga, w końcu to Seattle. Mowa tu o B-47 Stratojet. Zawsze intrygował mnie ten układ gondoli silnikowych 2+1, z niego przecież wyewoluował B-52, zresztą prototypy strstofortress, zwłaszcza w obrębie kabiny pilotów były bardzo do niego podobne. Płynne przejście do samolotów pasażerskich umożliwia kolejny eksponat, którym jest Boeing 707 w wojskowej wersji VC-137B, czyli maszyna przeznaczona do przewozu prezydenta USA, która podobnie jak dzisiaj, gdy był on na pokładzie przyjmowała calsign "Air Force One". Wchodzę na pokład, by przez chwilę poczuć się jak VVIP. Wszystkie „klamoty” w dostępnych w muzeum wnętrzach, po za Jumbo Jetem, zabezpieczone są ścianami z plexi, co dając dobrą widoczność zabezpiecza eksponaty, chociaż ogranicza miejsce i utrudnia fotografowanie. Jednak bliskość podniebnej wersji gabinetu owalnego, gdzie niejednokrotnie podejmowano decyzje o globalnym znaczeniu robi wrażenie. Samolot służył przez 37 lat (1959-1996), choć tylko na początku służby w najważniejszej roli.


Wnętrze B727 pominę z braku miejsca i od razu przejdę do największego eksponatu - Boeinga 747 N7470 City of Everett – pierwszego prototypu legendarnego kolosa. Dostępny dla zwiedzających jest główny pokład z możliwością zajrzenia do przedziału wyposażenia na dolnym poziomie dziobu maszyny. Jako samolot fabryczny City of Everett do późnych lat dziewięć- dziesiątych służył różnym programom badawczym. Stąd też w środku pozbawiony jest w większości wewnętrznych okładzin, a olbrzymi pokład pełen jest różnorodnego sprzętu pomiarowego, którego funkcje objaśniają liczne tablice. Największe wrażenie zrobiła na mnie liczba prowadzonych pod sufitem linek poruszających powierzchniami sterowymi maszyny. Linki, koła, przelotki – ciekawe, fascynujące, choć dziś już bardzo nienowoczesne. Bonusem był pracownik Boeinga (nie wiem czy były czy aktualny) który bardzo ciekawie opowiadał o samolotach pasażerskich. Jego wiedza i sposób mówienia sprawiała, ze nie chciało się iść dalej. Ale trzeba, bo tuż obok kolejny prototyp podniebnego liniowca, już bez linek – B787 N787BX – trzeci prototyp liniowca marzeń. Chociaż Dreamlinera zwiedzałem już podczas jego wizyty na Ławicy, tu wydał mi się większy, potężniejszy. We wnętrzu przez plexi można zajrzeć do kabiny załogi oraz pomieszczenia wypoczynkowego oraz obejrzeć fotele pierwszej klasy. Środkowa część kabiny pasażerskiej pozbawiona jest foteli, dzięki czemu widać w całej okazałości jak przestronne jest wnętrze. Oczywiście jest tu też miejsce na promocję - mała wystawka poświęcona Dreamlinerowi oraz prezentacja najważniejszych, łatwych do pokazania rozwiązań wpływających na komfort pasażerów, przyciemnianych elektrycznie szyb. Na sąsiednich oknach wyrysowano obrys szyb konkurencyjnych modeli Airbusa pokazując o ile są mniejsze.


Na koniec włóczenia się „po samolotach” trochę ekstrawagancji. Hasło Concorde mówi wszystko. Drugi oblatany (Tu-144 jest „starszy” o trzy miesiące), jedyny z powodzeniem eksploatowany naddźwiękowy samolot pasażerski. Prezentowany G-BOAG w barwach British Airways przyleciał do Seattle 5 listopada 2003 bijąc przy okazji rekord czasu przelotu Nowy Jork – Seattle. Pierwszy kontakt „live” z Concorde jest emocjonujący. Samolot jest po prostu piękny. Szkoda, że nie można spojrzeć na niego z większej odległości, efekt byłby zapewne jeszcze większy. W środku tylny przedział pasażerski zamknięty ścianą plexi. Przejście przez przedni z fotelami osłoniętymi tym samym tworzywem jest kłopotliwe. Luksus, snobizm i ciasnota. Do kabiny trudno zajrzeć, gdyż „niewidoczna ściana” znajduje się już przed ciasnym korytarzem wypełnionym panelami z wyposażeniem samolotu. Uff, wyjście z klaustrofobicznego wnętrza na wysoko posadowiony pomost pozwala nacieszyć oczy sąsiednimi maszynami, zwłaszcza stojącym przede mną „face to face” B-29. Wracam pod ogon Jumbo Jeta gdzie znajduje się kolekcja samolotów pokładowych i jeden bardzo bliski memu sercu rodzynek – Antonow An-2!
Prezentowany N61SL o nazwie własnej Polar 1, brał udział w wyprawie upamiętniającej polarny lot Eielsona i Wilkinsa z roku 1928. 13 kwietnia 1998 dzielny Antek wylądował na biegunie północnym! Przyznam, ze nie wiedziałem o tym wydarzeniu. Zaciekawiło mnie super czyste i przezroczyste oszklenie kabiny, jakiego nigdy nie widziałem w naszych maszynach. Wciśnięte w kąt hali, pod ogonem Jumbo wyglądające niepozornie stoją legendy lotnictwa pokładowego USA ery odrzutowej: F-18A Hornet w barwach słynnego zespołu Blue Angels, F-14A Tomcat, EA-6A Prowler, A-6E Intruder obładowany girlandami bomb, AV-8C Harrier II (US Marine Corps), A-4 Skyhawk także w barwach Blue Angels, oraz F9F-8 (F-9J) Cougar. Przez kilka minut czułem morską bryzę na twarzy, a przy Tomcacie rozglądałem się czy zza skrzydła nie wyjdzie Topgunowski Maverick. 

Nie można też pominąć pierwszego prototypu Boeinga B737-100 przez lata używanego przez producenta, a następnie NASA w różnych programach badawczych. Egzemplarz ten wprowadził na niebo całą rodzinę najpopularniejszych na świecie samolotów pasażerskich, których dotychczas wyprodukowano ponad 10 000, a produkcja w sąsiednim Renton trwa i długo jeszcze będzie trwała w najlepsze.Pod wiatą jest też historyczny Boeing 274D, który w latach trzydziestych otworzył erę szybkich, wygodnych, metalowych samolotów pasażerskich. 
Aby dopełnić spektrum wrażeń muszę dodać, że ponad obiektem nonstop przelatywały samoloty podchodzące do lądowania w porcie Seattle Tocama. Zwykle były to standardowe Dashe-8, B737 i A320, choć całkiem często też większe maszyny, w tym B747.
Upływające godziny przypominają o potrzebach fizjologicznych. Choć miło byłoby zjeść hotdoga „B-52`s” pod skrzydłem Concorda, to świadomość,  że tuż obok znajduje się czynne lotnisko, oraz druga kafejka z ogródkiem z widokiem na pas, gna mnie z powrotem do głównego budynku muzeum. Przyznam, że tu też dopisało mi szczęście i zobaczyłem więcej niż się spodziewałem, a może nawet marzyłem. Ale o tym w kolejnej części.

lot-nisko.blog.pl
13 IX 2017

Powiązane wpisy:
Seattle I. W drodze
Seattle IIa. Randka z Czarnym ptakiem
Seattle IIb. Drapieżne ptaki wojen światowych
Seattle IId. A tam blisko to było lotnisko
Seattle III. Zakłady Boeinga w Everett
Seattle IV. Jedno miasto - dwa żywioły









































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz