Tak
się bardzo szczęśliwie dla mnie złożyło, że z przyczyn rodzinnych na początku
lipca odwiedziłem Stany Zjednoczone. Uśmiech losu sprawił, że celem podróży
było Seatle, z punktu widzenia „entuzjasty lotnictwa” jedno z najciekawszych
miejsc w Ameryce. Co więcej w „time schedule” miałem trzy dni „dla siebie”, z
których każdy – przynajmniej w części postanowiłem powiązać z lotnictwem. Jeśli
do tego dodać dwa dni przeznaczone na przeloty to zapowiadało się pięć
„dzbanków lotniczego miodu”. Co z tego wyszło opisze w pięciu kolejnych
wpisach.
Początek
podróży przypadł na środowy poranek. Senna poznańska ławica i czekający
Bombardier CRJ-900NG D-ACNI niemieckiej Lufthansy zwiastował początek przygody.
Na płycie dwa Airbusy WizzAir`a, jeden w starym i jeden w nowym malowaniu oraz
dwa B737 EnterAir i Sun Express. Jak na polskie warunki niezła
internacjonalistyczna mieszanka: Turcja, Niemcy, Polska i Węgry. Ale gdy przed
sobą ma się sześć godzin „postoju” w Monachium, wrażenie jest znacznie mniejsze
niż zwykle. Mały i ciasny bombardier nie zapewniał zbytniego komfortu, jednak
na godzinkę „z hakiem” było O.K. Zaraz po starcie weszliśmy w chmury, które
ukrywały ziemię aż do Niemiec.

I tu niespodzianka, wraz z kilkoma
innymi jest to stanowisko „autobusowe” mieszczące się w obszernej, oszklonej
hali na poziomie płyty lotniska. Super! Z prawej niemal dotykając skrzydłem
hali stoi przy rękawie B777-300ER Emirates, z drugiej podobna maszyna Saudii.
Można obserwować, niemal uczestniczyć w procesie załadunku frachtu do luków
towarowych obu liniowców. Z przodu sali widok na drogę kołowania, na której
panował nieustanny ruch. I choć szyby nie sprzyjały „fotografii terminalowej”
widoki były naprawdę super, tym bardziej, że z niecodziennego poziomu zero,
jakbym stał obok drogi. Oczywiście po za typowym, choć z punktu widzenia
Polskich lotnisk, a zwłaszcza Ławicy, lekko egzotycznym ruchem trafiły się dwie
perełki. Pierwszą, podwójną były Airbusy A350-900 południowoamerykańskich linii
LATAM. Drugą British Aerospace 146-300 SX-DIZ greckich regionalnych linii Astra
Airlines.Jednak największa atrakcja przeszła mi koło nosa. Przez chwilę
widziałem ogon i górę kadłuba skołowującego z pasa jasnego (biały lub kremowy)
Herculesa. Niestety po chwili zniknął za hangarem i już go więcej nie
zobaczyłem, wielka szkoda. Jak zwykle u Niemców w wielu biletach, także moim
były jakieś rozbieżności, przez co do autobusu z napisem „Seattle” wsiadałem z
prawie godzinnym późnieniem. Zawiózł on nas na sam skraj płyty postojowej, gzie
czekał nasz Boeing B767 D-ABUF linii Condor. Samolot duży, wygodny z
nowocześnie zaaranżowanym wnętrzem i moje miejsce 37K. Kosztowało nie mało, ale
było warto. Boarding i uruchomienie silników przebiegło bardzo szybko i już po
kilku minutach kołujemy, mijając po drodze Airbusa A340 Lufthansy. Od czasu
podróży do Korei mam sentyment to tej maszyny. Czy podobnie będzie z B767?

16 VII 2017
Powiązane wpisy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz