Czas
płynie szybko i na moim biurku leży kolejny „świąteczny” numer Aeroplanu, który
jak zwykle poświęcony jest jednej konstrukcji. Po pięciu latach błąkania się po
różnych konstrukcjach powrócono do powojennego sprzętu powszechnie używanego w
Wojsku Polskim, co wcześniej przez ponad dekadę było standardem. Czy to dobrze?
Na pewno, gdyż nasz sprzęt jest zwykle znacznie słabiej opisany niż zagraniczne
odpowiedniki, co daje szansę na naprawdę oryginalna publikację i większe
zainteresowanie potencjalnych czytelników. Potwierdzeniem tego jest ostatni
numer Aeroplanu opisujący śmigłowiec SM-2. Poczciwy
„Smutek” w pełni zasługuje na takie wyróżnienie. W roku 1956, kiedy to w
Świdniku rozpoczęto licencyjną produkcję radzieckiego śmigłowca Mi-1, pod
lokalnym oznaczeniem SM-1, Polska dołączyła do grona producentów śmigłowców.
Mając na uwadze ciasnotę kabiny oryginału oraz pewien zapas mocy układu
napędowo-nośnego. Postanowiono zmodernizować sowiecki pierwowzór. Podejście do
tematu było bardzo rozsądne, gdyż niezbyt doświadczony zespół konstrukcyjny
przebudował jedynie przednia część kadłuba a właściwie tylko kabinę, co
znacznie obniżało ryzyko projektu przy rozsądnym poziomie kosztów i czasu
opracowania. Co warte podkreślenia, prototyp oblatano już w trzy lata po
rozpoczęciu produkcji SM-ów-1.Nowa
kabina okazała się znacznie obszerniejsza, gdyż mieściła do pięciu osób, i co
bardzo ważne umożliwiała przewóz jednego chorego/rannego na noszach w jej
wnętrzu, przy stałym dostępie lekarza/pielęgniarza. W latach 1961-64
wyprodukowano, wraz z prototypami 89 maszyn. I choć śmigłowiec nie wyglądał
lepiej od oryginału, znalazł zastosowanie, głównie w polskiej armii. Nieliczne
maszyny latały w lotnictwie sanitarnym, cztery w wojsku rumuńskim, a jeden w
Czechosłowacji. Szybko okazało się jednak, że wprowadzone zmiany z nadwyżką
wyczerpały „zapas” mocy przez co osiągi Smutka były raczej słabe. Na szybkie
zakończenie produkcji miała też wpływ perspektywa rychłego uruchomienia
produkcji znacznie nowocześniejszego, turbinowego Mi-2.Zapewne
przesadą byłoby stwierdzenie, że bez SM-2 nie było by po latach Sokoła i
Puszczyka. Z drugiej strony nie można poczciwemu Smutkowi odmówić poczesnego
miejsca w rozwoju polskiego przemysłu śmigłowcowego. Nim właśnie, powoli,
ostrożnie, na razie tylko częściowo Polska weszła w skład elitarnego klubu
państw budujących własne śmigłowce.Cały
numer jest autorstwa Karola Budniaka. Fajnie, że ktoś się podjął tego trudnego
tematu. Może jednak wprowadzenie kilku autorów bardziej urozmaiciło by temat. Z
drugiej strony nie można Autorowi zarzucić błędów zarówno merytorycznych, jak i
redakcyjnych, co na pewno wyszło publikacji na dobre.Zdecydowanie
najsłabszym ogniwem numeru jest załączona płytka ze zdjęciami. I nie chodzi mi
o zdjęcia, które jak zwykle w „świątecznym” Aeroplanie są bardzo ciekawe.
Problemem jest przeglądarka zdjęć, która przeszła tylko niewielkie modyfikacje
od początku monotematycznych numerów Aeroplanu, czyli od roku 2001! Wydawca
jakby został w poprzedniej dekadzie, czyli w dzisiejszym świecie w mrokach przeszłości.
Prymitywnie, niezbyt intuicyjnie i w dodatku bardzoooo powoli. Jak na dodatek
do pięćdziesięciu stron za 26 PLN to stanowczo za mało. Myślę, że wprawny w te
klocki licealista przygotowałby odpowiednie narzędzie za rozsądne pieniądze.Podsumowując,
pomimo braków technicznych płytki ze zdjęciami publikacja warta jest polecenia,
szczególnie miłośnikom polskiej myśli technicznej w lotnictwie.
lot-nisko.blog.pl
28 XII 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz