czwartek, 28 grudnia 2017

Mało nieba we fragmencie nieba


Sięgając po książkę Stanisława Sumery spodziewałem się biografii pilota wyszkolonego i pełniącego służbę w dęblińskiej Szkole Orląt od późnych lat latach sześćdziesiątych po lata osiemdziesiąte. Liczyłem na poznanie nie tylko interesującego życiorysu i lotniczej osobowości, przez pryzmat doświadczeń której poznam bliżej uwarunkowania oraz klimat tamtych lat, jak wielu mawia „świetności polskiego lotnictwa wojskowego”. Do nowiutkiej książki siadałem przesiąknięty lekturą lotniczych opowiadań Grundmana, Bartnikowskiego czy Kulika co niewątpliwie wpłynęło na mój odbiór książki. Przyznam, że liczyłem na wiele opisów ciekawych zdarzeń lotniczych, wręcz przygód, ciekawych lotów i zdarzeń z codziennego życia młodych adeptów podniebnych wrażeń. W tej kwestii książka mnie zawiodła na całej linii. 

Pan Stanisław Sumera dokładnie i sugestywnie opisuje realia małej wsi, w której spędził dzieciństwo i młode lata, gdzieś „na krańcach województwa lubelskiego”, twarde realia ówczesnego życia oraz trud godzenia obowiązków domowych ze szkolnymi. Rodzenie się fascynacji lotnictwem i upór w dążeniu do swojego, przez długi czas sekretnego marzenia, Szkoły Orląt w Dęblinie. Pobytowi na obozie LPW (Lotniczego Przysposobienia Wojskowego) i nauce latania na Biesie Autor poświęca zaledwie dwie strony bardzo ogólnikowego opisu.  Najobszerniejszy fragment opowieści poświęcony jest Szkole Orląt. Znajdziemy tu liczne opisy szkoły, jej wyposażenia przebiegu szkolenia oraz panujących tam  stosunków. Część społeczno-polityczna wydaje się wnosić najwięcej ciekawych informacji o tamtych czasach. Z jednej strony twarde szkolenie wojskowe i wcale nie bardziej miękkie ideowe w połączeniu z nienajlepszymi stosunkami, głównie z tzw. „zającami” – oficerami, absolwentami wrocławskiego „Zmechu”. Z drugiej dysonans pomiędzy oficjalną propagandą, a otaczającą rzeczywistością, w szczególności z „wszechwładzą” znienawidzonego „imperialistycznego środka płatniczego” w kolorze zielonym, dzięki którego znacznym zasobom arabscy kursanci z Dęblina mogli „zdobywać” dobra luksusowe, kobiety, a czasami też bezkarność. To rodziło ogromne frustracje. Nie mniejsze wynikały z panujących w wojsku stosunków i „układów”, względem których Autor pozostawał zawsze z boku. Fakt ten wydaje się być głównym powodem krótkiego pobytu Pana Sumery w Dęblinie i szybkiego odstawienia na boczny tor życia wojskowego. W ogóle przez strony książki przemawia żal i rozgoryczenie Autora, że panujące w wojsku układy w decydującym stopniu przyczyniły się do tak krótkiej lotniczej kariery. Na bazie swoich doświadczeń wysnuwa Autor wiele gorzkich spostrzeżeń na temat lotnictwa wojskowego w czasach jego służby, jak i dzisiaj, kiedy w jego opinii niewiele się w tym obszarze zmieniło. Ocenę tych wynurzeń pozostawiam czytelnikom, po za jednym wątkiem, w którym się z Panem Stanisławem Sumerą zgadzam; nie można okresu w lotnictwie polskim od zakończenia wojny do upadku socjalizmu wymazywać z przestrzeni publicznej i udawać, że w tym okresie nic nie było, że samoloty z biało-czerwoną szachownicą nie latały na polskim niebie. Pomimo wielu spraw i zdarzeń nagannych, złych lub nawet okropnych, był to okres wzmożonego rozwoju lotnictwa polskiego, bez którego nie byłoby dzisiejszych Sił Powietrznych. 
Trochę nieba pojawia się pod koniec książki, gdzie w rozdziałach XXIII-XXVII Autor opisuje losy i kilka lotniczych przygód swoich znajomych pilotów. Tu możemy się nieco więcej dowiedzieć o kulisach handlu samolotami z demobilu u zarania nowego ustroju, szkoleniu pilotów Su-20 w Związku Radzieckim oraz innych ciekawych zdarzeniach z życia kolegów ze szkoły. Na koniec Autor ponownie powraca do swoich refleksji nad kolejami losu, stosunkami panującymi w wojsku przed i po transformacji, przemijającym czasem i nostalgią za dawnymi czasami, czasami które niestety są już tylko wspomnieniem. I tu powrócę do wstępu, w którym Autor pisze „ Dlatego proszę moich kolegów-lotników: piszcie wspomnienia nawet jeśli uważacie że Wasze przeżycia są dość powszednie. Piszcie, bo tak jak latało się za naszych czasów dzisiejsza młodzież lotnicza już sobie nie polata”. Bardzo trafne stwierdzenie, szkoda tylko, ze z „Mojego fragmentu nieba” nie dowiedziałem się właśnie tego, jak się wtedy latało. Może w następnej książce.


Od strony redakcyjnej i wydawniczej książce nie można zbyt wiele zarzucić, no może po za błędnym zapisem typów samolotów, dużymi literami, bez myślnika przed cyfrą np.: Su20 czy TS11 „Iskra”, choć trzeba przyznać, że stosowany jest bardzo konsekwentnie.
Jak dla mnie lektura na jeden raz O.K.



Stanisław Sumera

Mój fragment nieba

Wydawnictwo Adam Marszałek

Toruń 2016

246 stron + 28 wkładki ze zdjęciami biało-czarnymi

Oprawa miękka




lot-nisko.blog.pl
10 XI 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz