Pierwszy
dzień w Seattle przeznaczyłem na zwiedzenie Museum of Flight. Pomimo, że jak mi
się wydawało dobrze zapoznałem się z ekspozycją, to co zobaczyłem na miejscu,
także w powietrzu i na sąsiednim lotnisku przekroczyło znacznie moje
oczekiwania. Było tego tak dużo, że aby nie zanudzić nikogo, a jednocześnie
opisać co widziałem możliwie dokładnie, tą część opowieści podzieliłem na aż cztery
części.
Już
sam dojazd autobusem komunikacji miejskiej, który zajął niemal półtorej godziny
dostarczył wielu emocji. Najpierw dzielnice domków jednorodzinnych, następnie
pełne drapaczy chmur Downtown, okolice portu i kolejna dzielnica domków, tym
razem zaniedbana i uboga, zza której wyłania się wielki kremowy budynek ze znanym
logo – Boeing Field/King County International Airport. Za wysokim murem i
kolejnymi budynkami ukazał się szereg ogonów w tym znane z licznych zdjęć
niebieskie z charakterystycznymi cyframi 9 i 10. Tak mocno chciałem przeniknąć
wzrokiem przez mur, że zupełnie przeoczyłem duży plac po drugiej stronie, na
którym stało kilkanaście nowiuteńkich samolotów pasażerskich z produkcji
seryjnej. W drodze powrotnej byłem już bardziej „czujny”. Gdy w końcu skończył
się mur ukazał się pas startowy otoczony licznymi płaszczyznami pełnymi
najprzeróżniejszych samolotów General Aviation. Chwilę później przystanek
„Museum of Flight” i kolejna niespodzianka, duży stalowoszary budynek z
„dołączoną” kolosalnych rozmiarów wiatą. Szybki skan i już nogi zrobiły się
miękkie, w oko wpadły Jumbo Jet, Dreamliner i B-29.
Ale spokojnie, na wrażenia
spod wiaty przyjdzie czas w części trzeciej. Nie ma czasu, bo już w oddali
majaczy podchodzący na pobliskie Seattle-Tacoma International Airport, to na
którym wczoraj lądowałem, towarowy B747-400 B-18701 China Airlines Cargo. Nim
opadły wrażenia i obiektyw aparatu, już znajomy dźwięk startującego na
pobliskim pasie odrzutowca i zza hangaru wystrzela w niebo Dreamliner z
charakterystyczną cyfrą 9 na usterzeniu pionowym i nie mniej charakterystycznym
„pilocikiem” na lince u jego wierzchołka. Ohh, na taki widok nawet nie
liczyłem, a to dopiero początek. Do wieczora spotkała mnie jeszcze niejedna
lotna niespodzianka. O tym jednak w części czwartej. Pomimo godziny 10.30 na
dworze chyba ze trzydzieści stopnia, a wszystkie atrakcje za płotem, w nowej
części muzeum tuż obok lub w „starej” po drugiej stronie ulicy, która swoimi
wielkimi budynkami otoczyła zabytkową, pierwszą siedzibę zakładów Boeing,
będących dziś też częścią muzeum, a która wraz z zbiorami „wojennymi” opiszę w
części drugiej. Za starą „Boeing Airplane Co” widnieje cel dzisiejszej wyprawy,
olbrzymia przeszklona hala główna Museum of Flight. Jesteśmy jednak w USA, więc
wejście główne umieszczono po drugiej stronie budynku przy parkingu a nie od
ulicy i przystanku komunikacji miejskiej. Trzeba obejść gmach od upalnej
południowej strony. Na osłodę przed przeszkloną fasadą witają mnie dwa
samolociki. Fiat G.91 w barwach Frecce Tricolori oraz MiG-17 w barwach
Demokratycznej Republiki Wietnamu.
Nim dotarłem do wejścia głównego jeszcze
jedno spotkanie ze stojącym przed nim legendarnym zabytkiem - Lockheed 1049G
Super Constellation. Pierwszy raz widzę to cudo w realu i muszę przyznać, że
wygląda jeszcze efektowniej niż na zdjęciach i filmach. Mógłbym patrzeć
godzinami, a tu przede mną jeszcze dziesiątki ciekawych maszyn. Wchodzę więc do
przestronnego Hallu i po kilku minutach „lżejszy” o 25$ trafiam do lotniczego
raju. W oszklonym przedsionku wiszą dwa czy trzy zabytkowe „drewnoszmaciaki”,
na które przyjdzie czas później. Teraz szybko do Sali głównej, gdzie wśród
samolotów stojących na galeriach oraz wiszących w niemal całej przestrzeni hali,
w samym centrum stoi on - Lockheed M-21, będący wariantem
Lockheeda A-12 przeznaczonym do wynoszenia w powietrze szpiegowskiego
bezzałogowca D-21 Drone. Oczywiście na ekspozycji „dźwiga” na swoim grzbiecie
wspomnianego trutnia. Ale kto by dbał o takie detale, oto mam przed sobą
najbliższego brata legendarnego SR-71 Black Bird, najszybszego samolotu na
świecie. Mogę mu spojrzeć "w twarz", podejść bardzo blisko lub
obserwować z dwóch galerii. I choć konstrukcja szklanych ścian i sufitu czyni
wykonanie dobrych zdjęć prawie niemożliwym, co mi tam, stoję pod brzuchem Black
Birda. Mogę w realu zobaczyć finezję jego kształtów, trójkątne segmenty
poszycia, o których gdzieś kiedyś czytałem i ten potężny, wyjątkowy silnik wraz
z magiczną gondolą, dzięki której działał tak jak działał. Więcej, pod
skrzydłem stoi taki sam silnik, któremu można przyjrzeć się z bliska. Jeśli do
tego dodać liczne tablice i schematy można się poczuć prawie jak w kabinie
legendarnego czarnego ptaka. Ale czemu by nie wsiąść do kabiny, w MoF można.
Obok szlachetnego eksponatu ustawiono dziobową część innego egzemplarza,
którego kabinę udostępniono zwiedzającym. Oczywiście wchodzę i jestem w siódmym
niebie stratosfery. Można by tu siedzieć godzinami, niestety na wejście czekają
kolejni chętni, a na mnie kolejne eksponaty. Obok kabiny Black Birda druga -
F-18B Hornet, też z dostępnym miejscem pilota. Obok, za ogonem M-21 stoi dwóch
przeciwników z okresu wojny wietnamskiej, MiG-21PFM w barwach lotnictwa
Czechosłowacji, trochę dziwnie wyglądający w błyszczącym jasnoszarym pokryciem
oraz amerykański F-4C Phantom II. Kilka kroków dalej na galeryjce kolejnych
dwóch przeciwników, MiG-15bis ze znakami Chińskiej Republiki Ludowej oraz F-86
Sabre, a dokładniej licencyjny Canadair CL-13B Sabre Mk. 6. Maszyny ustawiono
przy sobie buźka w buźkę. Doskonale widać różnice nie tylko w rozwiązaniach
konstrukcyjnych, lecz także w technologii wykonania, jak zwykle bardziej
topornej w maszynie ze wschodu. Obok kolejna perełka czyli F-8 Crusader, chyba
jedyny samolot seryjny, w którym zastosowano zmienny kąt natarcia skrzydeł,
oraz rzadko stosowane wyrzutnie pocisków rakietowych po bokach przedniej części
kadłuba, choć nie w prezentowanym egzemplarzu. Wystarczyło spojrzeć w górę by
ujrzeć kolejny rarytas, śmigłowiec Sikorsky S-62, mniejszy, jednosilnikowy
kuzyn słynnego Sea Kinga. Nigdy nie przyzwyczaiłem się do jego pojedynczego
chwytu powietrza do silnika nad kabiną. Trochę taki "cyklopi"
dziwoląg. Idąc jego śladem wchodzę na drugie piętro galerii by lepiej zobaczyć
wiszące wyżej cuda, a jest na co popatrzeć: Najpierw dwa myśliwce klasy lekkiej
Lockheed F-104C i Northrop F-5.
Obok oryginalny Lear Fan 2100 oraz legendarna
Dakota. Muszę przyznać, że DC-3 wygląda imponująco z każdej perspektywy. Nieco
dalej ciekawe zestawienie bezzałogowców, historyczna latająca bomba V-1 a obok
statek z przyszłości Lockheed Martin RQ-3A Dark Star. Już jestem na drugiej
galeryjce skąd podążam korytarzem pełnym schematów i interaktywnych ekranów w
przystępny sposób wyjaśniających podstawowe zjawiska fizyczne związane z lotem
statków powietrznychoraz konstrukcję samolotów i śmigłowców -
bardzo edukacyjne. Ten ciemny korytarz kończy się wieżą kontroli lotów
urządzoną w bardzo realistyczny sposób z mnóstwem schematów i zdjęć. Realizmu
dodaje sącząca się z głośników oryginalna radiowa korespondencja lotnicza z
będącego obok, doskonale widocznego po lewej i na wprost lotniska. Widok po
prawej też niczego sobie, na horyzoncie wznoszący się na ponad 4300 metry
szczyt wulkanu Mount Rainier, a znacznie bliżej wojskowa część Boeinga z trzema
Poseidonami na płaszczyźnie. Można by tu spokojnie spędzić cały dzień, lecz
niestety nie ma czasu. W hali głównej pozostaje jeszcze jedna galeria z
samolotami historycznymi o dużym znaczeniu dla lotnictwa USA oraz ekspozycja
kosmiczna. Tu w zacienionym pomieszczeniu skromna, lecz bardzo ciekawa
mieszanka kosmiczna, w skład której wchodza m.in. jedyny "pozostały na
Ziemi" Viking, łazik księżycowy Lunar Roving Vehicle użyty w misjach Apollo
15, 16 i 17 oraz moduł załogowy statku Apollo. Wszystko z licznymi planszami i
ekranami interaktywnymi. Największym, robiącym kolosalne wrażenie eksponatem
jest silnik rakiety Saturn, kolos w którym drzemie wręcz szatańska moc. Jak do
tej pory wszystko co widzę to dla mnie kosmos. W kosmicznym tempie idę dalej,
kolejne cele to stara fabryka Boeinga oraz ekspozycja weteranów dwóch wielkich
wojen. O tym jednak kolejnym razem.
lot-nisko.blog.pl
28 VII 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz