Bawiąc się w „co by
było gdyby” można spróbować sobie wyobrazić, co by było, gdyby w Świdniku nie
podjęto produkcji śmigłowca Mi-1, u nas oznaczonego SM-1. Pewne jest, że nie
powstałby SM-2. Wysoce prawdopodobne, że także nie dostalibyśmy licencji na
turbinowego Mi-2, a bez tego szansa na powstanie Sokoła czy Puszczyka byłaby
znikoma. Co za tym idzie świdnickie zakłady, a przez to i polski przemysł
lotniczy nie byłyby w światowej czołówce producentów śmigłowców. Nie byłby też
w swoim czasie łakomym kąskiem dla AgustaWestland. Podobnie ma się sprawa
szkolenie pierwszych polskich pilotów, mechaników czy w ogóle zastosowania
śmigłowców w wojsku. Wszystko zaczęło się od Mi-1. Do tego należy dodać
pierwsze poważne prace naszych konstruktorów prowadzące do wersji rozwojowej
śmigłowca oznaczonej SM-2. I choć nowa, obszerniejsza kabina nie bardzo
komponowała się z resztą, a silnik był stanowczo za słaby, nowy śmigłowiec
otworzył nowe możliwości, zwłaszcza w lotnictwie sanitarnym. Tu też SM-1 był
prekursorem, zwłaszcza w zastosowaniu śmigłowca w operacjach ratowniczych
prowadzonych w górach. I choć popularne niegdyś SM-1 możemy spotkać tylko w
muzeach, jest wśród nas jeszcze wielu lotników, którym na wspomnienie o tym
prostym, a zarazem trudnym śmigłowcu serce bije szybciej a oczy stają się
wilgotne. Prawdziwy kawał historii polskiego lotnictwa lat powojennych.
W skład tomiku wchodzą
rozdziały:
Rozwój konstrukcji - czternaście stron opisu
początków konstrukcji śmigłowców i ich podobnych w Związku Radzieckim. Historii
raczej mało znanej. Od niej Autor płynnie przechodzi do Mi-1 opisując jego
powstanie i rozwój.
Produkcja seryjna w Polsce - dziesięć
stron o podjęciu i zrealizowaniu tak poważnego wyzwania przez zrujnowany wojną
przemysł. Szkoda, że nie pojawiło się tu nieco więcej o SM-2. Opis tej ciekawej
modernizacji jest chyba za krótki na cały tomik, jednak bez niego historia SM-1
jest niepełna.
Polscy użytkownicy śmigłowców SM-1 (20
stron) - wydawać by się mogło, że chodzi głównie o wojsko i tak jest w
rzeczywistości. Jednak swoje miejsce znalazły też inne zastosowania, jak
chociażby pokazowe holowanie szybowców czy badania prowadzone w Instytucie
Lotnictwa. Przy okazji wspomniano o rekordzie FAI ustanowionym przez Ryszarda Witkowskiego 5 IX
957. Rekord ten przetrwał jedynie dwa dni, gdyż został pobity przez inny,
specjalnie przygotowany śmigłowiec SM-1 pilotowany przez Stanisława
Gajewskiego. Pilot ten dorzucił jeszcze trzeci rekord. Trzy rekordy w sześć
dni! Nie zabrakło też miejsca dla prac dźwigowych i podwalin lotnictwa
sanitarnego.
Opis techniczny zajmuje osiem stron. Po
za umieszczonym - w końcu - przy opisie rysunkiem śmigłowca w rzutach znalazła
się tu też tabela z danymi technicznymi podstawowych wersji. Przejrzyście i
kompletnie.
Kobiety za sterami śmigłowców - cztery strony
o tym mniej znanym, piękniejszym aspekcie lotnictwa śmigłowcowego w Polsce.
Pierwsze polskie śmigłowce - cztery strony
o pierwszych krokach polskich inżynierów w ten nieznany wówczas obszar. Pierwszy,
chałupniczy Gil dał pierwsze doświadczenia. Drugi Żuk miał pewne zadatki na śmigłowiec
użytkowy. Jednak w konkurencji z dopracowanym produkowanym na masową skalę SM-1
nie miał żadnych szans.
Na łamy serii trafił
dla mnie nowy w tej serii Autor - Miłosz Rusiecki, osoba o olbrzymiej wiedzy
dotyczącej polskich śmigłowców. Po za nią wniósł on także nieco inny, o nieco
bardziej osobistym zabarwieniu, styl pisania. Nie mam oczywiście zastrzeżeń do
stylu pozostałych Autorów, jednak odrobina świeżości w czterdziestym numerze na
pewno nie zaszkodzi.
Jak to zwykle bywa pojawiło
się kilka błędów redakcyjnych. Nie wpłynęły one jednak na bardzo pozytywny odbiór
tomiku.
Rusiecki Miłosz100
lat polskich skrzydełTomik 40, SM-1Edipresse Polska S.A.64 strony, w miękkiej
oprawie.Liczne zdjęcia.
Powiązane wpisy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz