Kobiety i
mężczyzn różni wiele, przede wszystkim biologia. Jesteśmy inni, stworzeni przez
naturę do realizacji trochę innych zadań, choć wespół uzupełniamy lub
przynajmniej możemy się uzupełniać we wspaniały sposób. Nie wszystkie zadania,
prace, wyzwania są tak samo możliwe, dostępne i sensowne dla obu płci,
przynajmniej z biologicznego punktu widzenia, co do tego nie ma dyskusji. Dla
uczciwego i trwałego funkcjonowania społeczeństwa należy wyznaczyć rozsądne
granice dla tego, co dla obu płci jest wspólne, a co nie jest. Przez większość
historii rodzaju ludzkiego ustrój patriarchalny nie służył sprawiedliwemu
uwspólnieniu i rozgraniczeniu ról obu płci, podobnie jak nie służy mu lewicowo
ortodoksyjny odłam współczesnego feminizmu, co ciekawe dziwnie cichego w
sprawie poszanowania praw kobiet w trakcie wojny na Ukrainie. I choć
powszechnie wiadomo, że wiele wspaniałych bohaterskich kobiet tam walczy,
wspomaga żołnierzy i cywilów, często odnosi rany i ginie, wojujące feministki,
zwłaszcza te wcześniej aktywne w mediach i na manifestacjach, zdają się o nich
zapominać, o wsparciu moralnym lub materialnym nawet nie wspominając.
Tą negatywną
ocenę „wojujących współcześnie feministek” wzmogła lektura książki opisującej kobiety
prawdziwe feministki, które w ciężkich czasach drugiej wojny światowej podjęły
służbę w lotnictwie i to w roli pilotów rozprowadzających samoloty różnych typów
pomiędzy fabrykami, jednostkami bojowymi, składowiskami i bazami remontowymi
RAFu w ramach ATA (Air Transport Auxiliary). Wysiłek i cierpienie kobiet po obu
stronach frontu były ogromne. Od świadomości możliwej utraty mężów i synów,
poprzez głód, strach, konieczność ciężkiej pracy, poniżanie wykorzystywanie i
inne niecne rzeczy. W niewielu przypadkach przyczyniły się one do wzrostu roli
kobiet, częściej przynosiły skutek odwrotny. W tym okrutnym czasie, w tym
okrutnym świecie, ciekawym epizodem był udział kobiet w działaniach ATA, który
w swojej książce przybliża Giles Whittell. Jej lektura zaznajamia czytelnika z
okolicznościami zezwolenia kobietom na służbę w tej formacji. Słowo zezwolenia
jest tu jak najbardziej na miejscu, gdyż w konserwatywnym, patriarchalnym
społeczeństwie brytyjskim, każde – nawet najmniejsze „ustępstwo” na rzecz praw
kobiet wymagało niemałego wysiłku przedstawicielek płci pięknej, a często też
wspierających je mężczyzn. Podobnie było z dopuszczeniem kobiet do kokpitów
samolotów wojskowych. Najpierw z ogromnym oporem do prymitywnych Tiger Moth, potem nieco bardziej
złożonych maszyn, aż w końcu po wymarzonego Spitfire.
Nawet w bardzo trudnym czasie ogromnego deficytu pilotów bojowych zezwolenie na
wykonywanie chociażby pomocniczych lotów przez pilotów kobiety dla wielu
decydentów w spodniach było co najmniej nie do pomyślenia. I nie chodziło tu o kobiety
pilotów żółtodzioby, lecz o posiadające spory nalot (powyżej 200 godzin), a
czasem spore osiągnięcia w sporcie lotniczym, dalekich przelotach lub
codziennej pracy pilota. Już sam fakt wyszkolenia się na pilota przez kobietę w
latach trzydziestych, o wielkich przelotach lub codziennej pracy w kokpicie nie
wspominając, czynił z nich osoby niezwykłe w swoim uporze i zamiłowaniu do
powietrznego żywiołu. Z kart książki dowiedziałem się ile starań, wysiłku i
koneksji musiały włożyć Pauline Gower i Jackie Cohran, aby kroczek po kroczku
zrealizować swoje marzenie o kobiecie pilotującej elipsoskrzydłego Spitfire. W końcu dopięły swego. Osnową
książki jest właśnie walka wymienionych wyżej oraz wielu innych kobiet o swoje
miejsce w kabinach samolotów wojskowych, w końcu także bojowych. W główny wątek
Autor powplatał fragmenty biografii poszczególnych kobiet pilotek ATA, wśród
których były nie tylko rodowite Brytyjki czy Amerykanki lecz także kilka
przedstawicielek innych narodów, wśród nich trzy Polki: Anna Leska, Jadwiga
Piłsudska i Stefania Wojtulanis. Wszystkie te panie poznajemy nie tylko jako
fascynatki latania, ale także ciekawe osobowości mające wszystko to co kobiety
mają i mieć powinny, zarówno po stronie pozytywów, jak i mniej chwalebnych
cech. Wszystko to opisane jest w stylu cokolwiek zbliżonym do prasy popularnej,
z wieloma wycieczkami w stronę życia osobistego, czasami nawet intymnego
bohaterek. A że były to kobiety z charakterem, potrafiły z wytrwałością dążyć
do celu, ciężko pracując, wykorzystując okazje i koneksje, przyjaźniąc się,
kochając i nienawidząc, chwilami jest ciekawie lub wręcz pikantnie. Zwłaszcza w
okresie wojny, gdy na co dzień musiały obcować ze śmiercią swoich
współtowarzyszy obu płci czy swoich partnerów lub małżonków, targające nimi
emocje przyjmowały bardziej wyraziste barwy i postawy. W licznych miejscach
Autor wplata także swoje wrażenie ze spotkań z bohaterkami książek, które
dożyły do czasów współczesnych i dzielą się z nim swoimi wspomnieniami,
zmieniając nieco perspektywę opowiadania.
Wiele by można
tu jeszcze napisać. Lepiej jednakże samemu zagłębić się w lekturę, nie
rezygnując w początkowej fazie, kiedy to styl i język tekstu, a zwłaszcza
dziwna odmiana nazw niektórych angielskich miast, nie zachęcają zbytnio do
dalszej lektury.
Warto poznać
bliżej te wspaniałe kobiety, w bardzo trudnych czasach, z wielką determinacją,
a jednocześnie pokorą i godnością ciężko pracujące na rzecz szerszego
udostępnienia kobietom kokpitów samolotów, zarówno wojskowych, jak i cywilnych.
Pań, które poświęciły temu oraz walce ze znienawidzonymi Niemcami hitlerowskimi,
swoją młodość, zdrowie, a często i życie, udowadniając, że są w pełni godne
tego pięknego i trudnego zajęcia. Niestety ich rola i bohaterstwo nie są szeroko znane o ich docenieniu nie wspominając. Nie były bowiem asami przestworzy z pokaźnym rachunkiem sukcesów bojowych, lecz tylko jednym z trybików alianckiej machinerii bojowej. Trybikiem nader pięknym i szlachetnym.
Kobiety w kokpicie
Wiatr od Morza, Gdańsk, 2014
398 stron w twardej oprawie.
Pojedyncze zdjęcia czarno-białe