poniedziałek, 30 września 2019

Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie 2019

Przed dwoma laty, po poprzedniej wizycie w MLP w Krakowie czułem niedosyt, zwłaszcza, że przez „problemy sprzętowe” przeszła mi koło nosa szansa na sfotografowanie wielu ciekawych eksponatów wystawionych z hangaru głównego. W tym roku zaistniała szansa na nadrobienie zaległości związana z remontem tegoż hangaru. Oczywiście każda wizyta w tej szanownej instytucji jest interesująca, warta starań, wysiłku organizacyjnego oraz poniesionych kosztów, tym bardziej, że w międzyczasie odnowiono kilka ciekawych eksponatów, w tym LWD Żuraw i MD-12. 

Nie inaczej było w pierwszy weekend lipca, kiedy to ponownie wybrałem się do Krakowa. Sobotni poranek zwiastował piękną letnią pogodę, niestety z temperaturą powyżej 30 stopni w cieniu. Oczywiście po wejściu między samoloty umknęło to mojej uwadze, a uzewnętrzniło dopiero wieczorem w postaci „spalonych”: twarzy, karku i rąk. Obszerność ekspozycji została znacząco ograniczona trwającym remontem. Niedostępny był hangar z ekspozycją zimnowojenną oraz ekspozycja destruktów i silników lotniczych. Dodatkowo poza zasięgiem było kilka ciekawych eksponatów z remontowego hangaru, w tum szybowce. Pomimo tego ekspozycja jest obszerna, różnorodna i bardzo ciekawa, więc przez te dwa dni nudzić się prawie nie miałem okazji. Jak zwykle rozterki budzi stan wielu eksponatów, które bazując pod chmurką, czasem bez właściwego zabezpieczenia szybko popadają w ruinę. Z drugiej strony widać efekty prac konserwatorskich prowadzonych przy najcenniejszych eksponatach i szansę na ekspozycję wielu maszyn w gruntownie odremontowanym hangarze. 
Efektem remontu tegoż hangaru jest wytoczenie wielu samolotów na plac przed nim, co daje możliwość bliższego zapoznania z wieloma zwykle trudnodostępnymi zabytkami techniki lotniczej. Jednakże ze zrobienia fajnych zdjęć najcenniejszych z wystawionych eksponatów nic nie wyszło, gdyż wiele maszyn miało kabiny i inne wrażliwe elementy przesłonięte brezentowymi płachtami lub folią. Szkoda, choć cieszy, że pomyślano o zabezpieczeniu, często unikatowych eksponatów, jak RWD-21 i M-4 Tarpan, Foceniu nie sprzyjało też ciasne upakowanie sprzętu przed hangarem, zwłaszcza Iła-10, Sea Venoma, Vampire, Jaka-18. Bardzo pozytywnie na tym tle wypadły odrestaurowane duże samoloty, Tu-2 świeżutki niczym z fabryki oraz nasz niedoszły samolot pasażerski MD-12.
Niewątpliwą atrakcją było wystawienie na placyku za budynkiem głównym dwóch bohaterów II wojny światowej Spitfire i Bf 109 w naturalniej scenerii trawiastego lotniska. Co prawda bliskie położenie taśm ograniczających, a przede wszystkim „blokada śmigła” Spitfire w postaci okalającej je oraz podwozie liny psuły kadry, jednak wrażenie i tak było bardzo realistyczne. Obok w podobnej sytuacji można było znaleźć także odrestaurowane pierwsze odrzutowce polskiego lotnictwa Jak-17 i Jak-23. Kolejnym pozytywem był stan odnowionych samolotów amerykańskich, odrzutowców: F-5, F-105, A-37 oraz tłokowej Cessny UC-78. Znacznie gorzej z maszynami brytyjskimi, zwłaszcza skorupami Jaguara i Harriera, które pozostawione bez żadnego zabezpieczenia szybko popadają w ruinę. Pewną nadzieję na restaurację lub wręcz uratowanie bardzo cennych dla historii polskiego lotnictwa śmigłowcowego SM-1 i SM-2 daje ich umieszczenie pod wiata „remontową”, zresztą obok restaurowanego, jak się wydaje, unikatu BZ-4 Żuk. 
Pozostając przy Żuku nasuwa się smutna refleksja, że wiele zgromadzonych tu eksponatów jest z jednaj strony świadectwem zdolności polskich konstruktorów i rzemieślników w prototypowniach, z drugiej strony słabości systemu, w którym z wielu przyczyn skończyło się na prototypach (Bielik, Flaming, M-4, MD-12, Żuk, Żuraw, Mi-2M) lub niedługich seriach niemalże tylko na polski rynek (Iryda, Junak, Kania, Orlik, SM-2, Szpak, Zuch). Aż serce się kraje, gdy spojrzeć na stojące bez żadnego zabezpieczenia pod gołym niebem prototypy Orika i Flaminga, zwłaszcza na ten ostatni z telepaną przez letni wiaterek lotką. Co się dzieje przy wichurze lepiej nie myśleć. Polska smutna rzeczywistość. Z czynnych ekspozycji stałych zwrócę uwagę tylko na „Skrzydła wielkiej wojny”, do której zaglądam za każdym razem. Bardzo ciekawy, realistyczny sposób ekspozycji unikatowych samolotów w częściach pawilonu stylizowanych np. na warsztat, kasyno, czy przystań, które w niesamowity sposób wprowadzają w klimat tamtych dni. 
Tutaj podłączyłem się na trochę do wycieczki oprowadzanej przez pracownika muzeum. I choć jak dla mnie niewiele nowego powiedział, to sposób prezentacji, a zwłaszcza szerokie umiejscowienie omawianych samolotów w polityczno-techniczno-militarnych realiach tamtych czasów sprawiło, że  nie żałuję ani minuty. Słowa uznania dla przewodnika, widać było, że osoby biorące udział w wycieczce choć raczej nie były zapalonymi fanami awiacji, z wielkim zainteresowaniem słuchały i oglądały. Brawo. Serce rośnie w hali budynku głównego, gdzie ciekawa wystawa edukacyjna wraz z możliwością wejścia do kabiny Flaminga pozwala na rozwinięcie lotniczych zainteresowań młodszego pokolenia. Upchnięty w kącie kadłub legendarnej Iskry z odsłoniętym wnętrzem ujawnia z kolei sekrety budowy samolotu, szkoda tylko, że dobrze dostępne tylko z jednej strony. Nazajutrz w niedzielę nieco chłodniejsze powietrze i piękne, dynamiczne niebo sprzyjało spacerowi pośród eksponatów. Na godzinę dwunastą zaplanowana była, jak dla mnie duża atrakcja w postaci kolejnego „Spotkania przy samolocie”, tym razem poświęconego Su-25, jednemu z bohaterów wojny afgańskiej. Wiele razy już widziałem w necie zaproszenia na te spotkania i zawsze chciałem wziąć w tym udział. Kolejne daty i samoloty coraz bardziej wzmagały mój apetyt. Tym razem się udało, termin wizyty zgrał się z kolejnym spotkaniem. No to jestem w kameralnej, klimatyzowanej sali kinowej MLP, gdzie starszy, sympatyczny pan zaczyna swą opowieść. Mówi ciekawie, ze swadą poruszając wiele interesujących tematów. Jednakże z każdą minutą odbiega coraz bardziej od głównego tematu. Na ekranie, po za jednym krótkim filmikiem z netu prawie non stop jedno, jak na dzisiejsze czasy słabiutkie zdjęcie bohatera spotkania. A o czym mowa? Oprócz bardzo ciekawych informacji o walkach powietrznych wiele jest o współpracy gospodarczej naszych wrogów Niemiec i Związku Radzieckiego po klęsce wrześniowej i pociągach z surowcami jadących na zachód aż do ranka 22 czerwca 1941.
Mniej ciekawią mnie opowieści o polskiej motoryzacji i zaletach Stara 266 czy porównanie zachorowalności na raka mieszkańców Hiroszimy i Krakowa, a już zupełnie mam gdzieś to, jakie strony otwierają się opowiadającemu w trakcie poszukiwania materiałów źródłowych dotyczących lotnictwa na rosyjskich stronach www. I wiele innych wątków, w tym bardziej osobistych, opowiadanych ze swadą jednakże bez związku z tematem spotkania. Po godzinie wychodzę na spacerek ogrzać się wśród zabytków lotniczych. Wracam i widzę, tematyka bez zmian jeszcze przez kilka minut, po czym w końcu powrót do Su-25, coś nowego na ekranie, m.in. zdjęcia wersji dwumiejscowej z charakterystycznym dla rosyjskich "szparek" peryskopem. Jednak gdy słyszę, że mogły one być używane tylko do kołowania oraz startu i lądowania, kiedy to mogły być otwarte tylko do/od pewnej niewielkiej prędkości aby za mocno nie wiało do kabiny - wychodzę. Przed samym wyjazdem ok. 14.30 jeszcze raz, na pożegnanie wchodzę na chwilkę do sali kinowej i co widzę na ekranie - rysunki wczesnych koncepcji nowego szturmowca. Do widzenia. Wychodząc wyobrażam sobie, jak bym był "zawiedziony" gdybym wcześniej kiedyś wybrał się do Muzeum z głównym calem w postaci "Spotkania przy samolocie". To zdecydowanie nie dla mnie impreza. Pomijając epizod z Su-25 dwudniowy pobyt w MLP uznaję za udany. Patrząc na to co się tam dzieje jestem przekonany, że za kolejne dwa lata znowu się pojawię w tej szacownej instytucji.

Powiązane wpisy:

Muzeum Lotnictwa Polskiego – 60 lat tradycji na papierze i na lotnisku



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz