Jak mawiają doświadczeni ludzie, cudze chwalicie, swojego
nie znacie. Wiedziony tym tropem postanowiłem w końcu odwiedzić Lubuskie Muzeum
Wojskowe w Drzonowie. W końcu, gdyż z Poznania nie jest to zbyt daleko, niecałe
dwie godziny jazdy, a jakoś przez wiele lat było mi nie po drodze.
W przepiękną, czerwcową niedzielę jadę więc zobaczyć zgromadzone tam lotnicze skarby, a spoglądając na zestawienie zgromadzonych tam zabytków, wiem że będzie na co popatrzeć.
Samo miejsce jest bardzo urocze. Zabytkowy pałacyk, a za nim obszerny park z sadzawką pośrodku. Duży obszar zacieniony przez drzewa stanowi poważny atut jeżeli chodzi o wytchnienie przed palącym letnim słońcem, zarówno dla zwiedzających, jak i eksponatów. Ileż to razy prażąc się na otwartej przestrzeni innych muzeów marzyłem, podobnie jak kokpity i opony palonych słońcem eksponatów, o choćby odrobinie cienia. Drzewa i ich cienie przestają jednak być atutem, gdy zamierzam zrobić zdjęcia, kiedy to gra świateł i cieni czyni wykonanie choćby poprawnego zdjęcia nie lada wyzwaniem. Podobnie w przypadku samolotów i śmigłowców, drzewa dają co prawda cień, ale nie żałują im także kwiatów, pyłków, liści czy ptasich przesyłek, a to nie służy zarówno eksponatom, jak i pracownikom muzeum starającym się utrzymać cenne zabytki w w miarę przyzwoitym stanie. Pogoda jest przepiękna, więc w całej okazałości korzystam z uroków słonecznego dnia wśród samolotów, śmigłowców i drzew.
W przepiękną, czerwcową niedzielę jadę więc zobaczyć zgromadzone tam lotnicze skarby, a spoglądając na zestawienie zgromadzonych tam zabytków, wiem że będzie na co popatrzeć.
Samo miejsce jest bardzo urocze. Zabytkowy pałacyk, a za nim obszerny park z sadzawką pośrodku. Duży obszar zacieniony przez drzewa stanowi poważny atut jeżeli chodzi o wytchnienie przed palącym letnim słońcem, zarówno dla zwiedzających, jak i eksponatów. Ileż to razy prażąc się na otwartej przestrzeni innych muzeów marzyłem, podobnie jak kokpity i opony palonych słońcem eksponatów, o choćby odrobinie cienia. Drzewa i ich cienie przestają jednak być atutem, gdy zamierzam zrobić zdjęcia, kiedy to gra świateł i cieni czyni wykonanie choćby poprawnego zdjęcia nie lada wyzwaniem. Podobnie w przypadku samolotów i śmigłowców, drzewa dają co prawda cień, ale nie żałują im także kwiatów, pyłków, liści czy ptasich przesyłek, a to nie służy zarówno eksponatom, jak i pracownikom muzeum starającym się utrzymać cenne zabytki w w miarę przyzwoitym stanie. Pogoda jest przepiękna, więc w całej okazałości korzystam z uroków słonecznego dnia wśród samolotów, śmigłowców i drzew.
Lotnicza część ekspozycji podzielona jest, w sposób raczej
nieformalny, na kilka części. Przy drodze, pomiędzy pałacykiem a kościołem zgromadzono
samoloty odrzutowe drugiej generacji, cały wachlarz Limów oraz trzy Iskry,
wśród nich ta wyjątkowa 0823 – jedyny prototyp wersji bojowej. Kolekcja Limów jest bardzo ciasno upchnięta w
cieniu drzew, bogato upstrzona tym, co z nich pospadało, trudna do oglądania, o
fotografowaniu nie wspominając. Na szczęście Iskry wyeksponowane są znacznie dogodniej.
W narożniku parku znajduje się kolekcja śmigłowców - cztery
klasy lekkiej produkcji PRL-u oraz jeden średni Made in CCCP – Mi-4. Ekspozycja
bardziej przestronna z rodzynkiem w postaci prototypu Mi-2M, a raczej jego
niekompletnej skorupy. Z trzech istniejących i zachowanych egzemplarzy ten jest
w zdecydowanie najgorszym stanie, ale jest.
Dziobem w dzioby Iskier stoją Su-20
(6138) oraz MiG-21R (1423) z ciekawym zestawem podwieszeń, w tym
przyspieszaczami startowymi i dodatkowym zasobnikiem rozpoznawczym wyłożonym
obok. Serce się kraje, gdy takie cacko jak ten zasobnik oraz kilka
eksponowanych dalej silników lotniczych niszczeje na wolnym powietrzu. Przy wspomnianych silnikach, po drugiej stronie parku mamy więcej odrzutowców trzeciej generacji:
dwa MiGi-21 i Su-7U. Koło nich samoloty starszej daty, szturmowy Ił-10, a w
zasadzie Avia B33 oraz szkolno-treningowy Jak-11.
Wyraźnie widać, że emerytura
pod chmurką im nie służy. Warunki odcisnęły się głównie na ich częściach
płóciennych, a właściwie ich braku, podobnie jak ma to miejsce w stojącym obok
Ile-14, któremu towarzyszy, nie do końca ukompletowany cywilny Li-2.
Więcej szczęścia mają dwa Jaki (12 i 18) oraz TS-11 Bies, dla których znalazło się miejsce w
pawilonie na końcu parku. Mniej szczęścia mają jednak zwiedzający, dla których
ciasno upchnięte w ciemnym kącie maszyny dostępne są w zasadzie z jednego
miejsca. Wokół poupychano wiele elementów uzbrojenia, wyposażenia i napędów
lotniczych i to co jest tu najcenniejsze – fragmenty samolotów z okresu II
wojny światowej: B-17, He-111, P-39 i in. W zasadzie, to każdy z nich zasługuje
na osobną gablotę z przyzwoitym opisem.
Wracając na zewnątrz, gdzie co jakiś
czas spacer umila dźwięk ciężkiej pracy samolotu wynoszącego skoczków spadochronowych w
pobliskim Przylepie, można obejrzeć praktycznie z trzech stron najmłodszy i
najnowocześniejszy eksponat lotniczy w postaci samolotu Su-22M4 (8511).
Ustawiony z dala od drzew posiada mocno już wyblakły kamuflaż i w miarę czysty
płatowiec, co w LMW jest ewenementem. Lotniczej całości w plenerze dopełnia
stojący przy pałacu, od strony ulicy solidnych rozmiarów bombowiec Ił-28.
Kolekcja, jak na polskie warunki bardzo ciekawa i całkiem
obszerna. Gorzej sprawa się ma z warunkami ekspozycji, które oględnie mówiąc są
trudne. Ciekawym doświadczeniem był spacer po zaroślach parku przy kościele,
który pozwolił spojrzeć z innej perspektywy na Limy, Iskry i śmigłowce.
Przy okazji też dostarczył cennego znaleziska, w postaci aluminiowego panelu
średniej wielkości, zapewne z któregoś z eksponatów. Najniższą ocenę należy
wystawić kondycji eksponatów. W większości pokryte warstwą pyłków i innych
opadów z drzew, spod których wyzierają wyblakłe, obłażące często całymi
płatami warstwy farby. Wyraźnie widać ubóstwo instytucji połączone z bardzo
trudnymi warunkami ekspozycji. Szkoda, gdyż nie służy to ani tym cennym
zabytkom polskiej techniki lotniczej, ani zwiedzającym.
Po z górą czterech godzinach opuszczam to urocze i ciekawe, choć trochę zaniedbane miejsce. Cieszę się, że tu przyjechałem. Żałuję, że nie byłem tu wcześniej, pewnie wiele maszyn było w lepszym stanie. Z drugiej strony dobrze, że nie odłożyłem wyjazdu o kolejnych kilka lat, bo szanse na to, że coś się w ekspozycji poprawi są raczej nikłe.
Polecam odwiedzić Lubuskie Muzeum Wojskowe, bo warto, jednak bez zbytniego ociągania się.
Po z górą czterech godzinach opuszczam to urocze i ciekawe, choć trochę zaniedbane miejsce. Cieszę się, że tu przyjechałem. Żałuję, że nie byłem tu wcześniej, pewnie wiele maszyn było w lepszym stanie. Z drugiej strony dobrze, że nie odłożyłem wyjazdu o kolejnych kilka lat, bo szanse na to, że coś się w ekspozycji poprawi są raczej nikłe.
Polecam odwiedzić Lubuskie Muzeum Wojskowe, bo warto, jednak bez zbytniego ociągania się.
Powiązane tematycznie wpisy:
Seattle II a. Randka z czarnym ptakiem
Seattle II b. Drapieżne ptaki wojen światowych
Seattle II c. Wiata samolotami bogata
Kijów 2018, cz. 2. Muzeum – samoloty bojowe
Kijów 2018, cz. 2b. Muzeum – samoloty pasażerskie i transportowe
Kijów 2018, cz. 2c. Muzeum – kraina wiatraków
Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie 2019
Agrolotnictwo w Muzeum Narodowym Rolnictwa i Przemysłu Rolno–Spożywczego
![]() |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz