W
przeddzień drugiej rocznicy wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie w miesięczniku
Lotnictwo pojawiły się trzy artykuły w różnym stopniu związane z konfliktem. W
pierwszym, jak co miesiąc, podsumowano kolejny, ostatni w roku 2023 miesiąc
wojny. W drugim opisano problemy sprzętowe i organizacyjne rosyjskiego
lotnictwa cywilnego, które pomimo licznych wyzwań wciąż ma się lepiej niż to od
dwóch lat wieszczą zachodnie media. W trzecim zaprezentowano jednego z mniej
znanych aktorów podniebnej części wojny, samolot Ił-22.
Na
wschodzie Ukrainy obraz frontowej rzeczywistości jest coraz smutniejszy, coraz
bardziej beznadziejny. Armia najeźdźcy powoli, konsekwentnie i coraz
skuteczniej realizuje swoje cele. Proponuję zwrócić uwagę na stale wzrastające
użycie bomb kierowanych, wobec których zarówno front, jak i jego bliskie
sąsiedztwo są całkowicie bezbronne. Produkcja tego typu broni, względnie taniej i bardzo
skutecznej, rośnie w Rosji w szybkim tempie. Samolotów zdolnych do skutecznego
ich przenoszenia też im nie brakuje. Ukraińskie, coraz bardziej tylko z nazwy,
środki obrony przeciwlotniczej zdolne do przeciwdziałania tego typu atakom są
nieliczne, bardzo kosztowne, a w dodatku bronią nękanych nocami przez Szachidy
i rakiety miast. Sytuacji w niczym nie zmieni przybycie, o ile nastąpi,
mitologizowanych samolotów F-16. Ileż to już typów uzbrojenia dostarczonego Ukrainie miało zmienić losy tej wojny. Iloma AMRAAMami ukraińskie F-16 będą dysponować? Czy wystarczy ich, i innego uzbrojenia, by wywalczyć choćby lokalną przewagę w powietrzu? Jaka będzie
ich skuteczność przy dominacji w powietrzu sił rosyjskich i powszechnym
stosowaniu środków Walki RadioElektronicznej? Skąd się wezmą zapowiadane przez
ukraińskich „ekspertów” pociski powietrze-powietrze o zasięgu 900 km? O to kto
i czym je naprowadzi nawet nie zapytam.
Pomimo
codziennych doniesień o kolejnych pojedynczych sukcesach Ukraińców, o skali
raczej epizodycznej, urastających w doniesieniach środków masowego wrażenia do
rozmiarów strategicznych sukcesów, sytuacja na froncie pogarsza się z każdym
dniem. Widzowie i czytelnicy czują się zaś coraz bardziej zdezorientowani płynącym
z ekranów newsami o „nieustającym paśmie sukcesów”, z których nic nie wynika.
Końcowy efekt jest odwrotny od zamierzonego, gdyż buduje w podświadomości społecznej
obraz potężnej, wręcz niepokonanej Rosji. Obraz, na który od zawsze rusofilne społeczeństwa
starego zachodu są bardzo podatne. Czy efekt ten jest na pewno odwrotny od
zamierzonego? Czy stojące za mediami redakcje i ich właściciele to tylko
„pożyteczni idioci” wspierający długofalowo Kreml w wyniku swojej ignorancji,
czy pod dywanem kryje się coś więcej? Obawiam się, że Schrödersynów za Odrą nie
brakuje.
Ciekawszy
jest jednak obraz widziany w szerszej, globalnej perspektywie, z której od
dawna widać to, co „nasi” politycy wespół z massmediami próbują mniej lub
bardziej skutecznie ukryć, czyli obraz totalnej klęski „postępowego zachodu”
mentalnie ciągle tkwiącego w postkolonialnej rzeczywistości końca XX wieku. Narzucającego
reszcie świata swój model społeczeństwa i swój system wartości, jako jedynie słuszny. Tam gdzie się z tym społeczeństwa i/lub rządzący nie zgadzają wcześniej
czy później dochodzi do niepokojów społecznych, przewrotów, wojen. Nie inaczej
jest na terenach bez demokratycznych doświadczeń, ze swoją własną tradycją,
historią i kulturą, gdzie siłą: perswazji, dolarów lub karabinów wprowadzono
demokrację. Wcześniej czy później dysfunkcyjny w tamtych warunkach ustrój
przekształci się w dyktaturę lub upadnie utopiony we krwi i we łzach.
Popatrzcie na mapę świata, aby się przekonać, że większość krajów doświadczyła
tego schematu. Wróćmy jednak na Ukrainę,
gdzie z każdym miesiącem wojna coraz bardziej obnaża bezradność zachodniego
systemu politycznego, który z jednej strony nie jest w stanie w sposób
jednoznaczny i skuteczny wesprzeć ukraińskiej armii. Nie jest, bo nie ma
zdecydowania i jednomyślności. Nie jest, bo nie ma odpowiednich zdolności
produkcyjnych i zapasów materiałów wojennych w magazynach. Nie jest, bo im
bliżej frontu, tym strumień wsparcia staje się cieńszy, odwrotnie
proporcjonalnie do stanu zasobów ukraińskich wojennych oligarchów. Nie jest, bo
większe wsparcie wobec coraz większych problemów gospodarczych i społecznych w
państwach UE jest politycznie niepewne. Nie jest, bo konflikt na Ukrainie nie
jest jedynym, w skali globalnej – wcale nie
najważniejszym dla dalszych losów świata. Nie jest, gdyż znaczna część świata
nie stoi po stronie walczącej Ukrainy, lecz raczej po drugiej lub co najwyżej
po środku, czekając na rozwój wydarzeń i kalkulując swoje interesy i racje.
Z
drugiej strony sytuacja na Ukrainie: wszechobecna korupcja, bezpardonowa walka
o władzę, arogancja i autorytarne zapędy ekipy Załenskiego, wyczerpujące się
zasoby demograficzne i totalne zmęczenie społeczeństwa coraz bardziej zniechęca
do większego wsparcia. Tym bardziej, iż już wiadomo, że cele kijowskiej ekipy
niekoniecznie są zbieżne z oczekiwaniami Zachodu, a żądania co do wielkości i
kształtu jałmużny stale rosną, a żądania wyrażane są w sposób coraz mniej
uprzejmy. Dobrego wyjścia z obecnej sytuacji nie ma. Co gorsza w każdym scenariuszu, no może poza utopijnym – zwycięstwem Ukraińców i wyparciem Rosjan z całego terytorium – Zachód, a szczególnie UE wychodzi mniej lub bardziej poobijana, osłabiona, bardziej podatna na kolejne hybrydowe działania Rosji. A że w te klocki, zwłaszcza w długofalowej perspektywie, Rosjanie są bardzo skuteczni chyba nikt rozsądny już nie wątpi.
Top
3 numeru:
1.
Turbulencje z Super Electrami. U schyłku lat trzydziestych XX wieku PLL LOT
rozpoczął eksploatację samolotów pasażerskich amerykańskiego Lockheeda,
najpierw L-10 Electra, a później nieco większych i nowocześniejszych L-14H Super Electra. Spośród
nielicznych nowoczesnych samolotów pasażerskich dostępnych na rynku większa
maszyna Lockheeda wydawała się najlepiej wpisywać w aktualne potrzeby
narodowego przewoźnika, zwłaszcza wobec jego ekspansji na kierunku
bałkańsko-bliskowschodnim. Zadowolenie z nowego nabytku szybko przyćmiła
katastrofa nad rumuńską Bukowiną, w której zginęło czternaście osób. Niecały
miesiąc później w Bukareszcie spłonęła druga maszyna, tym razem na szczęście
obyło się bez ofiar. Zdarzenia te stają się punktem wyjścia do analizy przyczyn
obu wypadków. Analizy trudnej, nie tylko ze względu na sam charakter zdarzeń,
ale również skromność dostępnych materiałów źródłowych. Autorzy w dużej mierze
opierają się na relacjach świadków. Sięgają też do dostępnych dokumentów, w tym
raportów technicznych i biuletynów producenta samolotów. Artykuł pokazuje duże
zaawansowanie techniczne polskiego nadzoru lotniczego i kadry naukowej, w tym prof.
Witoszyńskiego, którego poprawki w konstrukcji skrzydła wprowadził producent
maszyn Super Electra. Pokazuje też
niedoskonałość procesu konstrukcji, budowy i certyfikacji samolotów za oceanem.
Z drugiej strony wyłania się jednak obraz typowo polskiego bałaganu,
kumoterstwa i działań gdzieś na granicy prawa. Zwłaszcza zakup kolejnych
maszyn, już po utracie dwóch pierwszych, przedstawiono jako budzący wiele
zastrzeżeń. Autorzy przytaczają jednak argumenty zarówno za kontynuacją
zakupów, jak i poddające jej sens w wątpliwość. Wszystko to nie jest takie
proste, zwłaszcza jak weźmie się pod uwagę ówczesne realia. Ogólnie rzecz ujmując,
w owych czasach latanie samolotami liniowymi w ogóle do bezpiecznych nie
należało, nawet w państwach o najwyżej rozwiniętej technice, organizacji i
zabezpieczeniu lotów. A co dopiero u nas, w kraju biednym, zacofanym, o niskim
poziomie kultury technicznej. Co więcej cała linia bałkańsko-bliskowschodnia ze
swoimi licznymi międzylądowaniami wiodła przez podobnie słabo rozwinięte
lotniczo państwa i lotniska, w dodatku przez obszary na których warunki
pogodowe i nawigacyjne do najłatwiejszych nigdy nie należały.
Bardzo
dobrze, że prezentowany artykuł powstał i został opublikowany w popularnym
magazynie lotniczym. Zawarta w nim wiedza, choć niepewna oraz wnioski, też
niepewne i trochę uproszczone – w moje opinii –
przybliżają historię narodowego przewoźnika w okresie swojego rozkwitu w
przeddzień wojennej zawieruchy. To należy przeczytać.
2.
General Dynamics F-111. Samolot ten
jest jednym z wielu dowodów na błędność koncepcji samolotu wielozadaniowego,
spełniającego różnorodne, zwykle wygórowane wymagania wielu potencjalnych
użytkowników. "Chciejstwo" jest immamentną cechą dowódców i decydentów wojskowych na całym świecie. Po dzień dzisiejszy sprawdza się bowiem reguła, że im coś jest
bardziej uniwersalne, tym słabiej spełnia poszczególne ze stawianych mu zadań.
Połączenie w jednym projekcie bardzo różniących się od siebie wymagań Sił
Powietrznych i Marynarki USA sprawiło, że wraz z rozwojem procesu projektowania
przyszły F-111 rósł, przybierał na wadze, stawał się coraz bardziej skomplikowany, a
co za tym idzie droższy, zarówno w produkcji, jak i eksploatacji. Z drugiej
strony wysoka unifikacja poszczególnych wersji, która miała przynieść najwięcej
korzyści, stawała się coraz bardziej iluzoryczna. Przykład F-35 Lightning II
pokazuje, że wielokrotnie powtarzana lekcja nie została odrobiona ani przez
wojskowych, ani przez księgowych, ani przez polityków. Jedynymi beneficjentami
są producenci, którzy otrzymują znacznie większe środki na badania i rozwój,
następnie budowę prototypów, linii produkcyjnych i produkcję seryjną, a kończąc na wsparciu
eksploatacji i ciągłych modernizacjach.
W
pierwszej części monografii przedstawiono kulisy powstania samolotu, jego
konstruowania, badań prototypów oraz służby początkowej wersji F-111A.
3. Iljuszyn Ił-22 – rosyjski samolot
dowodzenia i walki elektronicznej. Minimonografia jednej z rodzin
specjalistycznych wersji bardzo udanego samolotu pasażerskiego Iljuszyn Ił-18.
Pomimo niemal półwiecznej służby samolot ciągle nie znalazł godnego zastępcy, a
patrząc na sytuację rosyjskiego przemysłu lotniczego można śmiało powiedzieć,
że jeszcze długo nie znajdzie.