Pomimo indywidualnej różnorodności dzieje
wojenne większości polskich pilotów są do siebie podobne. Klęska wrześniowa,
tułacza podróż i epizod francuski, Wyspa ostatniej nadziei i lata ciężkiej
walki, gorycz zwycięstwa czy to na niepotrzebującej już Polaków obczyźnie, czy
w kraju, gdzie zamiast zaszczytów spotykają ich upokorzenia, więzienie, a
czasem śmierć. Do ostatniego z wymienionych etapów dotarli tylko nieliczni,
inni po drodze zapłacili cenę najwyższą. Ci zaś, którzy przeżyli mogli dać żywe
świadectwo sześciu lat walki, niedoli i nadziei. Jedni pisali i wydawali
książki, inni co najwyżej spisywali pamiętniki i wspomnienia, jeszcze inni
przekazywali swoje przeżycia w formie ustnej najbliższym lub znajomym. Wielu
targanych stresem pourazowym, bolesnym rozczarowaniem końca wojny lub jeszcze
innymi powodami nie pisało i nie mówiło zbyt wiele lub zgoła nic.
W książce Na skrzydłach RAF Tadeusz Dytko przybliża sylwetkę Jana Cholewy,
jednego z tych, którzy przeżyli, tych którzy szczęśliwie przeszli przez
wszystkie wspomniane wyżej etapy. Jako ledwie pilot szybowcowy, świeżo przybyły
do szkoły pilotów LOPP tragedię września przeżył tylko na ziemi kryjąc się pod
gradem niemieckich bomb i pocisków w trakcie ewakuacji do Rumunii. Epizod francuski
też przeszedł w roli bezradnego widza, nie walczącego żołnierza. Dopiero w
Anglii rozpoczął intensywne, długotrwałe szkolenie lotnicze, które zaprowadziło
go do kabiny pilota bombowego Wellingtona w 300 Dywizjonie Bombowym. Była już
późna jesień 1942 roku. W dywizjonie tym odbył szczęśliwie całą turę bojową.
Następnie przeszkolił się na czterosilnikowe Halifaxy i w polskiej Eskadrze
Specjalnego Przeznaczenia zaczął loty ze zrzutami dla ruchu oporu we Włoszech,
Jugosławii, a w końcu i w Polsce. Tu ponownie szczęśliwie zalicza drugą turę bojową, a
po jej zakończeniu, na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego lata dalej,
z pomocą dla powstańczej Warszawy. Szczęśliwie doczekał końca wojny, ożenił się
i wrócił do Polski, do swojego Ustronia, gdzie przychodzi mu żyć, pracować i
działać społecznie w trudnych warunkach powojennego PRL-u.
Cała opowieść przepełniona jest
głębokim patriotyzmem bohatera, tym przez duże P i tym lokalnym. Na stronach
książki Autor często nawiązuje do niewielkiego wzrostu Jana Cholewy nazywając
go Małym Pilotem, co niewątpliwie stanowi nawiązanie do Małego Rycerza z kart
sienkiewiczowskich powieści. Podobnie też jak u mistrza, Dytko snuje swą
opowieść kwieciście ubarwiając i fabularyzując wspomnienia swojego bohatera. Pokazuje
codzienność służby w dywizjonie bombowym, a następnie eskadrze do zadań
specjalnych. Trudy lotów bojowych czy to „niskiej wojny”, czyli minowania
akwenów morskich, czy to „wojny wysokiej” – bombardowania Niemiec lub
terytoriów przez nich okupowanych. Strach, zmęczenie, obowiązek, śmierć,
zwątpienie i nadzieja każdego dnia i każdej nocy. Jeszcze większego wysiłku i
samozaparcia wymagały loty ze słonecznych Włoch do Polski. Wielogodzinna walka
z warunkami atmosferycznymi, flakiem, czyhającymi w ciemności myśliwcami,
zawodnym czasem sprzętem, myślami o tych co tam na dole i tęsknotą do nich,
przenikliwym zimnem i totalnym zmęczeniem. Wszystko to opisane zostało w sposób
bardzo obrazowy, plastyczny.
Po nastrojeniu się na nieco wzniosłe tony i
rozbudowane opisy, tekst czyta się dobrze, nawet przyjemnie. Nic to, że z
wyprawy bombowej nad Niemcy lotnicy wracają lecąc nad oceanem. Nic to, że
samotnego Wellingtona atakują Sztukasy. Nic to, że pilot robiąc unik kopie w
ster wysokości. Nic to, gdyż najważniejsze są losy Jana Cholewy,
przedstawione przez Autora na swój sposób. Opisując losy Małego Pilota Tadeusz
Dytko przekazuje historii jego osobę i jej dzieje, ocala od zapomnienia. Oddaje
też w ten sposób hołd tym, którym niedane było doczekać końca wojny i przekazać
swojej opowieści potomnym. Opowieści o latach i ludziach, o których zapomnieć
nam nie wolno.
Tadeusz Dytko
Oficyna Cracovia
1994
208 stron w miękkiej oprawie
nieliczne zdjęcia i rysunki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz