niedziela, 30 czerwca 2024

Dęblińskie przypadki czyli Szkoła pod gwiazdami bis

Nie ukrywam swojego wielkiego sentymentu do książki Szkoła pod Gwiazdami Andrzeja Kulika. Jest to jedna z pierwszych książek ze wspomnieniami naszych powojennych pilotów, która wpadła mi w ręce, w dodatku fajnie napisana. Książka ta ukazała się drukiem cztery lata przed przekroczeniem bramy dęblińskiej Szkoły Orląt przez Mariana Rybczyńskiego, autora Dęblińskich przypadków. Nie mam pojęcia czy ją wówczas lub w ogóle przeczytał i czy miała ona jakikolwiek wpływ na kształt i formę Jego wspomnień. Oba zbiory wspomnień łączy miejsce czyli dęblińska Szkoła Orląt i szkolące jej podchorążych pułki lotnictwa szkolnego. Analogiczny jest też zakres czasowy obu, czyli okres studiów w Dęblinie. Wspólne jest też zamiłowanie do lotnictwa i determinacja w dążeniu do ukończenia tej, w końcu niełatwej szkoły oraz szczęśliwe przejście przez gęste sita selekcji: lekarskiej, wykładowców i instruktorów-pilotów. Efekt końcowy w postaci oficerskich gwiazdek w obu przypadkach też jest jak najbardziej pozytywny. I tyle podobieństw. Dęblińskie przypadki wydane zostały po ponad czterdziestu latach od opisywanych zdarzeń, przez doświadczonego, spełnionego pilota samolotów pasażerskich. I właśnie nastawienie na pilotowanie samolotów pasażerskich w połączeniu z młodzieńczym temperamentem Rybczyńskiego i raczej umiarkowanym zamiłowaniem do podporządkowania się dyscyplinie, stojącym w sprzeczności z pociągiem do zabawy i napojów o większej mocy, stawiają go poza murami WSI w Rzeszowie. Paradoksalnie, uciekając przed zasadniczą służbą wojskową, nie chcąc rezygnować z latania, aplikuje do dęblińskiej Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej. I tu zaczyna się opowieść o czterech latach ciężkiej walki zdolnego ucznia i pilota, lecz krnąbrnego chłopaka z wojskowym rygorem, regulaminami i wszystkim co składało się na Ludowe Wojsko Polskie. Podchorążackie życie zajmuje pierwszą część książki. W drugiej, wraz z praktykami lotnymi w Nowym Glinniku na TS-11 Iskra i w Białej Podlaskiej na SBLim-2, w opowieść coraz silniej wkracza lotnictwo. Przez karty książki przewija się barwny korowód kolegów ze szkoły, instruktorów i dowódców. Wszystko w sosie wojskowego życia w siermiężnym okresie schyłkowego PRLu. Jak to zwykle we wspomnieniach bywa, Autor podkreśla swoją rolę, w bądź co bądź Jego przygodach. Podkreśla też swoje zawadiackie usposobienie i brak poważania dla wojskowej dyscypliny. Cechy, które w końcu, kilka lat po ukończeniu szkoły zaprowadzą go przez kabiny Antonowów i Tupolewów do Boeingów, w tym legendarnego Jumbo Jeta. Oczywiście bez czterech lat w Dęblinie nie byłoby tego wszystkiego.
Książkę czyta się dobrze, choć nie tak jak Kulika. Ale to moje osobiste, bardzo subiektywne odczucie. Jednak dziś są inne czasy, inny jest czytelnik, inny Autor, a i mi kilka krzyżyków przybyło.
Od strony redakcyjnej i językowej, jak na dzisiejsze polskie standardy, książka wypada całkiem całkiem. Siedem błędów redakcyjnych/językowych jakie znalazłem to nie jest dużo. Gorzej, że na str. 261 Autor mylnie podaje numer pułku w Krzesinach jako 61. Jeszcze gorzej, że na sąsiedniej stronie jest poprawne 62. Oznaczenia typów samolotów też, nie są poprawne: AN-2, AN-24, TU-134, B-767. Jeszcze słabiej jest z MiG-21, który raz jest poprawny (np. str. 42 i 261), a raz jest zapisany jako Mig-21 jak na str. 131 i 238.
W epilogu marian Rybczyński odgraża się, że być może popełni kolejne wspomnienia, tym razem z cywilnych szlaków, zwłaszcza dalekowschodnich.
Z niecierpliwością czekam na zmaterializowanie się tej groźby. Z chęcią sięgnę po kolejne wspomnienia. 

Dęblińskie przypadki
Rybczyński Marian
Wydawnictwo Poligraf
2024
366 stron w miękkiej oprawie
nieliczne zdjęcia biało-czarne

Powiązane wpisy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz