piątek, 14 czerwca 2024

Niebo nad głową czyli dyrdymały Pana Generała

Z Jerzym Gotowałą jako autorem tekstów o lotnictwie spotkałem się po raz pierwszy na łamach miesięcznika, później dwutygodnika, Lotnictwo Aviation International we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Jego artykuły poświęcone taktyce walk powietrznych z szerokim omówieniem konkretnych potyczek, uzupełnione czytelnymi i przejrzystymi grafikami robiły dobre wrażenie. Nie inaczej było z pierwszymi książkami „Splatane wiraże” i „Kamieniem z nieba”. Później przez wiele lat nie sięgałem po książki Gotowały, aż do Gwiazdy nad Afganistanem, na której się  nielekko zawiodłem. Ponownie odstawiłem tego autora na i jego książki na dalsze półki. Nie wiem dlaczego „okres kwarantanny” minął tej wiosny, gdy do ręki wpadła mi książka „Niebo nad głową”. Pewnie ciekawość, może nadzieja na coś ciekawego, na poprawę opinii o Autorze.
Zgodnie z datami podanymi na początku rozdziałów, treść książki obejmuje okres od kwietnia 1962 do lipca 1985, który opisany został w 36 rozdziałach. Jest to czas od opuszczenia przez J. Gotowałę murów dęblińskiej Szkoły Orląt do ,mniej więcej, objęcia dowództwa 3. Korpusu Obrony Powietrznej Kraju we Wrocławiu, czyli okres intensywnego szkolenia lotniczego w jednostkach bojowych lub, jak kto woli, opierzania młodego orlika. Jest więc dużo latania, życia wojskowego i tego w cywilu, też niemal w całości podporządkowanego lotniczej karierze. Klasyczny opis lotniczego żywota, choć tym razem spisany przez jednego z bardziej znanych, tych o błyskotliwej karierze, pilotów okresu średniego i późnego PRLu. Kawał historii lotnictwa myśliwskiego tamtych lat, z jego sukcesami, wyzwaniami, a także problemami. Są wspomnienia z wielu ciekawych lotów i ćwiczeń, jak chociażby próby przechwytywania pocisków samosterujących symulowanych przez samolot TS-11 Iskra, czy grupowych walk powietrznych i pozorowanego ataku na elektrownię wodną u podnóża góry Żar. Jest wiele wspomnień z codziennego życia jednostki wojskowej i jej załogi, w szczególności pilotów myśliwskich.
Autor określa siebie mianem romantyka, co udowadnia niemal w każdym zdaniu, gdzie maluje obrazy licznymi określeniami i porównaniami, z których wielu nie powstydził by się pewnie i wieszcz. Problem jednak w tym, że występują one niemalże w każdym zdaniu i po kilku rozdziałach powszednieją, tracąc swój blask i unikalność. Po kilkunastu rozdziałach już tylko wkurzają. Jeszcze bardziej denerwuje przestawiony szyk zdania. Startowy pas, myśliwskie samoloty czy pokładowe przyrządy brzmią dobrze raz, może pięć, ale nie sto trzydzieści pięć. Zdań w stylu „Procentowały długie godziny „na sucho” treningu w kabinie”, na dłuższą metę nie da się czytać. Z czasem „literackość” tekstu zaczyna ciążyć.
Jednakże w całej tej opowieści bardziej rażą pomyłki i jej niekonsekwencja. Zdarza się bowiem, że podane na początku rozdziałów daty mają się nijak do opisanych niżej zdarzeń. Pół biedy, jeżeli w jesiennych miesiącach opisana jest wiosna lub na odwrót. Dla przykładu: „… przedwiośnie było za pasem” to zapis z piątego wiersza tekstu pod datą 21 listopada, str. 240.
Jednak, gdy w roku 1968 Autor spotyka w powietrzu, i oczywiście przechwytuje, radzieckiego Su-27 to wiarygodność całości, a zwłaszcza Autora, wystawiona zostaje na poważny szwank. Jeszcze większy uszczerbek ponosi, gdy wspomina on o kilkunastu rakietach powietrze-powietrze podwieszonych pod skrzydłami tej maszyny, str. 161. W kilku miejscach Gotowała wspomina, że nie pił w ogóle alkoholu, by w innych pisać o kolejnych drinkach czy butelce wina wysączonej z jego „przyszłą/niedoszłą” Lilką. Zamieszczenie zdjęcia MiGa-21 w opisie zdarzeń z wiosny 1962 roku (str. 35 i 54) też nie jest poprawne, gdyż maszyn tego typu w polskich jednostkach jeszcze nie było. Zresztą o ich wprowadzeniu w roku 1963 wspomina sam Autor na str. 80. Podobnie mało prawdopodobne jest, aby w roku 1968 w domku pilota na lotnisku w Zegrzu pomorskim, lub innym w Polsce, znajdował się telewizor sterowany pilotem, str. 178. Podobnie w roku 1969 na lotnisku w Astrachaniu nie mogły stacjonować operacyjne jednostki wyposażone MiGi-23 i 25, gdyż w tym okresie oba typy wchodziły dopiero do produkcji seryjnej, str. 205. Podobnie było z Su-24 w roku 1971, str. 280. Jak-40 był produkowany od roku 1968, a we wspomnieniach generała pojawia się już w roku 1966, str. 230. Ale nic to, skoro pod datą 19 października 1970 r. znajduje się zapis „I nagle znaleźliśmy się w samym środku czegoś, co później nazwano „kryzysem kubańskim”, str. 271. Przesunięcie w czasie to ledwie osiem lat. W tym samym czasie długie godziny poświęcali piloci na analizę możliwości niszczenia w powietrzu śmigłowców Apache, podczas gdy pierwszy prototyp oblatano pięć lat później! Głupotą jest też pisanie o spotkanym samolocie Atlantique, że nawet nos różnił się od samolotów seryjnych, skoro spotkany nad Bałtykiem samolot operacyjny z pewnością był właśnie samolotem seryjnym, str. 183. Podobnie nazwanie tej maszyny na kolejnej stronie „transportowcem” traktować należy w kategoriach bajdurzenia generała, gdyż nie powstała wersja transportowa tego samolotu. Nazywanie części wyposażenia ratunkowego pilota, zawartego w pakiecie przetrwania „bezeceństwami” też budzi spore wątpliwości, str. 195. Nie ma też znaczenia, że betonowy pas startowy lotniska nie wygląda z powietrza na czarną, a raczej jasnoszarą linię, skoro czarny pasuje do koncepcji stylistycznej Autora, str. 199. Podobnie DOL Kliniska miał powierzchnię z płyt betonowych, a nie asfaltową, str. 259. Dysze wylotowe silników bombowca Ił-28 umieszczone są daleko za krawędzią spływu skrzydeł, nie jest więc możliwe, by Gotowała pisał prawdę „na świecącym srebrze oblachowania skrzydeł widziałem ciemne smugi wypalone przez wychodzące z silników gazy wylotowe”, str. 227. Opisany w jednym z rozdziałów zespół okrętów wojennych operował, jak pisze sam Autor, niedaleko polskiego wybrzeża. Problem w tym, że nazywany jest on „północną częścią Bałtyku”, str. 263.
Są też drobniejsze kwiatki, jak: „Teren otaczający radarową stacje pozbawiony był roślinności, jeśli nie liczyć krzewów rosnących dookoła”, str. 42.
Nie rozumiem dlaczego oznaczenia wszystkich typów samolotów radzieckich pisane są w cudzysłowie, po za Migami, które pisane są bez takiego „wyróżnienia”. Oznaczenia wersji przyjęto pisać z dużych liter, z czym Autor spotykał się przez  niemal cztery dekady, a tu: MiG-17pf, str. 76, 81, Lim-5p, str. 190. Radziecki śmigłowiec poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych to „K-25”, oczywiście pisane w cudzysłowie, a nie poprawnie Ka-25, str. 264.
Gdy już w końcu zmęczyłem tą książkę, też czułem się bardzo zmęczony i rozczarowany. Fajny materiał wspomnieniowy, jednak o tekście przelukrowanym literackimi porównaniami i połamanym przestawionym szykiem. Problemem podstawowym jest jednak klasyfikacja książki. Czy można ją jeszcze zaliczyć do literatury wspomnieniowej, czy już raczej do bajek i fantazji emerytowanego lotnika? W przypadku wspomnień wielu autorów miniony świat realny miesza się z tym zachowanym we wspomnieniach. W przypadku „Nieba nad głową” jednak granica dobrego smaku oraz rzetelności Autora i redakcji przekroczone zostały w sposób niedopuszczalny.
Istnieje też ryzyko, że młodzi, mniej doświadczeni i oczytani adepci lotnictwa przyjmą to co napisano w tej książce za fakty historyczne, zwłaszcza w zakresie osi czasu i będą dalej powielać te błędy i banialuki.
Spośród wielu książek ze wspomnieniami lotników, ta przyniosła mi jedno z największych rozczarowań.
 
Wspominki J. Gotowały utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że wspomnienia lotników są tym lepsze, im młodszy jest ich autor i im mniej czasu od opisywanych zdarzeń upłynęło. Upływający czas przysłania wspomnienia mgiełką zapomnienia oraz grubą warstwą późniejszych doświadczeń, przeżyć i przemian osobowości autora.

Niebo nad głową
Gotowała Jerzy
Bellona
Warszawa 2015
374 strony w miękkiej oprawie
nieliczne zdjęcia biało-czarne

Powiązane wpisy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz