Nie tak dawno europejski Airbus świętował półwiecze
istnienia. Koncern powstały z połączenia firm europejskich, coraz słabiej radzących
sobie na zdominowanym przez korporacje amerykańskie rynku dużych samolotów
pasażerskich, miał na celu ich konsolidację w rywalizacji z konkurentami zza
oceanu. Wiele wody upłynęło w Tamizie, Sekwanie i Renie nim udało się stworzyć dobrze
funkcjonujący organizm oraz pożądany na rynku produkt. Tym bardziej, że
pierwsze lata produkcji nowoczesnego, stanowiącego ucieczkę do przodu,
pierwszego dwusilnikowego szerokokadłubowca A300 nie wróżyły nic dobrego. Airbus
ten trudny czas przetrwał, przy okazji modyfikując swój produkt do A310 i
wprowadzając na rynek rewolucyjnego A320, rzucającego rękawicę bestselerowi
Boeinga, modelowi 737 drugiej i trzeciej generacji. Pozycję firmy wzmocniły
dalekodystansowe A330/340. W tym czasie po drugiej stronie Wielkiej wody zaszły
dalsze procesy konsolidacyjne, w wyniku których na polu boju pozostał jeden
mega koncern Boeing, mający spore doświadczenie w produkcji dużych samolotów
cywilnych i wojskowych, dominujący udział w rynku dużych maszyn pasażerskich
oraz mocne wsparcie kapitałowe i technologiczne w postaci licznych programów
militarnych. W ten sposób, wobec upadku przemysłu lotniczego ZSRR i
konsolidacji przemysłów USA i UE, na świecie powstał duopol dużych producentów
samolotów pasażerskich Airbusa i Boeinga. Od wielu lat rywalizacja kolosów
przypomina zawody sportowe, gdzie wynikami decydującymi o miejscu w rywalizacji
jest liczba i wartość sprzedanych samolotów oraz posiadanych zamówień na
produkcję kolejnych. Walka ta jest pełna zwrotów akcji, oskarżeń o nieuczciwe
zagrywki, faule i inne nie zawsze uczciwe i dozwolone praktyki.
Od roku 2019 szala zwycięstwa w decydującej konkurencji - liczbie wyprodukowanych i dostarczonych odbiorcom samolotów, przechyliła się wyraźnie na stronę Airbusa. Co ważne, zmieniła się nieco kategoria konkurencji na samoloty zbudowane i dostarczone, gdyż wiele błędów i wypaczeń Boeinga sprawiło, że terminy wyprodukować i przekazać odbiorcy mocno się rozjechały, zwłaszcza w przypadku modeli 737MAX oraz 787 Dreamliner.
Pomimo, że Airbus popełnia liczne błędy strategiczne, jak nietrafiona koncepcja mega transportowca A380 czy opóźnienie wejścia w program A350 oraz techniczne jak problemy z poszyciem A350 czy silnikami A320neo, koncern z Chicago nie potrafi tego wykorzystać. Więcej, zarządzany przez menadżerów najwyższej światowej klasy, którzy zadufani w sobie, nie mający pojęcia o lotnictwie, narzucili w zakładzie o wielkiej tradycji i doświadczeniu model zarządzania żywcem wzięty z firm produkujących w mniej zaawansowanych technologicznie branżach. Jako decydujący, nieomal jedyny, miernik sukcesu firmy przyjęli oni słupki na wykresach sprzedaży, przychodów i zysków. Akcjonariuszom, którzy zwykle maja gdzieś w co inwestują ich fundusze powiernicze oraz sowicie opłacanym i dodatkowo nagradzanym menadżerom się to bardzo podobało. Do czasu jednakże. Skutki parcia na wynik przyszły szybko. Najpierw wieloletnie opóźnienie programu Dreamlinera i problemy z jakością wielu elementów, z którymi do końca nie uporano się do dziś, czego dowodem jest ostatnie piętnastomiesięczne wstrzymanie dostaw 787. Nie lepiej przedstawiała się sytuacja z tankowcami KC-46, których odbiór został na jakiś czas wstrzymany przez USAF. Tu także droga na skróty i problemy z jakością przełożyły się na konkretne straty finansowe, gdyż nawet Wuj Sam nie był już skłonny zapłacić za błędy Boeinga. Nie lepiej ma się sytuacja z najnowszą wersją Boeinga 777, którego program także notuje wielkie problemy oraz opóźnienia. Sztandarową porażką koncernu z Chicago jest jednak Boeing 737 MAX. Zamiast zbudować nowy samolot, który podjąłby rękawicę rzuconą przez Airbusa w postaci drugiej generacji rodziny A320, czyli modeli neo, postanowiono wydusić ile się da ze starego 737, którego konstrukcja bazowa powstała niemal pół wieku wcześniej. No i zaczęły się kombinacje, których końca nie widać, zaś ich konsekwencją jest wynik w konkurencji dostaw za rok 2022 661 do 480 dla Airbusa. Wygląda na to, że europejski potentat na dobre zadomowił się na pozycji lidera w tym pasjonującym wyścigu.
TOP 3 magazynu:
1. Antonow An-24, chińskie kopie i odmiany rozwojowe. Prosta i mocna konstrukcja, niezbyt wymagająca obsługa, podatność na modernizacje oraz pojawienie się w odpowiednim czasie i miejscu sprawiły, że rodzina samolotów wywodzących się z pasażerskiego An-24 stała się najliczniej produkowaną wśród samolotów o napędzie turbośmigłowym, a jednocześnie najpopularniejszymi transportowcami ze stajni Antonowa. Nie uszło to uwadze władz ChRLD, które nie mogąc nabyć licencji na produkcję samolotu postanowiły go skopiować, co zresztą w owym czasie było u nich powszechnym procederem. Proces zajął kilkanaście lat, podczas których konstrukcja zdążyła się zestarzeć, a Chiny w tym czasie otworzyć nieco na świat oraz nabyć doświadczenia w technologiach lotniczych. Dzięki temu na dość wczesnym etapie rozwoju chińskiego klonu można było dokonać westernizacji samolotu, w znaczący sposób polepszając jego parametry techniczne i eksploatacyjne. Proces ten opisany został w artykule M. Petrykowskiego. Co ważne, na początku materiału Autor wprowadza czytelnika w mało znane okoliczności rozwoju chińskiej komunikacji lotniczej, od czasu powstania komunistycznego państwa do połowy lat osiemdziesiątych. Łatwiej jest więc zrozumieć co, jak i dlaczego.
2. Airbus i Boeing. Rywalizacja produkcyjna w 2022 r. Coroczny raport z rywalizacji gigantów w roku poprzednim. Jak zwykle J. Liwiński przedstawia dużo danych statystycznych. Omawia też główne wydarzenie produkcyjne i biznesowe obu koncernów z podziałem na poszczególne typy produkowanych liniowców. Co prawda na str. 39 Autor myli liczbę maszyn dostarczonych z wyprodukowanymi, co jak napisałem wyżej nie zawsze jest tożsame, jednak ogólnie artykuł jest na pewno wart lektury.
3. Boeing F-15EX Eagle II. Zmniejszenie zamówienia dla USAF. Siły powietrzne USA cały czas nie mogą się zdecydować, czy wobec szybko starzejącej się, mocno już wyeksploatowanej, floty samolotów czwartej generacji postawić wszystko na jedna kartę i przejść w lotnictwie taktycznym w maksymalnym stopniu na wielozadaniowe F-35, czy też zostawić w służbie trochę sprzętu mniej zaawansowanego technologicznie, za to posiadającego lepsze parametry masowo-przestrzenne w zakresie użycia środków bojowych, a przy tym znacznie tańsze i pewniejsze w eksploatacji. Sztandarowym przykładem tej przepychanki są ciągle niejasne plany związane z przyszłością maszyn uderzeniowych A-10. Podobnie jest z ciężkim myśliwcem przewagi powietrznej oraz samolotem uderzeniowym o dużym asortymencie i udźwigu środków bojowych. Obie te funkcje doskonale spełniać może najnowsza wersja nie najmłodszego już F-15 oznaczona EX. Co ciekawe w omawianym obszarze działań latający komputer F-35 nie do końca sobie radzi, gdyż jest za mały, zbyt słabo uzbrojony i zdecydowanie za drogi. Z drugiej strony szybko starzejąca się flota starszych F-15 i perspektywa rychłego wycofania rasowych myśliwców F-22 Raptor grozi wpadnięciem USAF w pułapkę monotypu. Doświadczenia konfliktu ukraińskiego oraz nieuchronnie nadchodząca konfrontacja militarna z Chinami pokazują jednak, że na współczesnym, pełnoskalowym polu walki nadal liczy się nie tylko jakość, ale i ilość rozporządzalnych środków bojowych. Z drugiej strony USAF i wszechobecnym lobbystom trudno jest odstąpić chociażby części zielonego pola przestarzałej konkurencji. Kolejną odsłonę tej ciekawej rozgrywki, sprowadzającej się dziś do wielkości zamówień na F-15FX opisuje w swoim artykule P. Henski. Gdyby nie typowe dla tego Autora niedociągnięcia terminologiczne (manetka regulacji mocy silników, automatyczna implementacja przeciwradiolokacyjnych i termicznych nabojów zakłócających, …) i niezdecydowanie co do osiągów F-15EX, to artykuł nie budził by zastrzeżeń.
Powiązane wpisy:
Od roku 2019 szala zwycięstwa w decydującej konkurencji - liczbie wyprodukowanych i dostarczonych odbiorcom samolotów, przechyliła się wyraźnie na stronę Airbusa. Co ważne, zmieniła się nieco kategoria konkurencji na samoloty zbudowane i dostarczone, gdyż wiele błędów i wypaczeń Boeinga sprawiło, że terminy wyprodukować i przekazać odbiorcy mocno się rozjechały, zwłaszcza w przypadku modeli 737MAX oraz 787 Dreamliner.
Pomimo, że Airbus popełnia liczne błędy strategiczne, jak nietrafiona koncepcja mega transportowca A380 czy opóźnienie wejścia w program A350 oraz techniczne jak problemy z poszyciem A350 czy silnikami A320neo, koncern z Chicago nie potrafi tego wykorzystać. Więcej, zarządzany przez menadżerów najwyższej światowej klasy, którzy zadufani w sobie, nie mający pojęcia o lotnictwie, narzucili w zakładzie o wielkiej tradycji i doświadczeniu model zarządzania żywcem wzięty z firm produkujących w mniej zaawansowanych technologicznie branżach. Jako decydujący, nieomal jedyny, miernik sukcesu firmy przyjęli oni słupki na wykresach sprzedaży, przychodów i zysków. Akcjonariuszom, którzy zwykle maja gdzieś w co inwestują ich fundusze powiernicze oraz sowicie opłacanym i dodatkowo nagradzanym menadżerom się to bardzo podobało. Do czasu jednakże. Skutki parcia na wynik przyszły szybko. Najpierw wieloletnie opóźnienie programu Dreamlinera i problemy z jakością wielu elementów, z którymi do końca nie uporano się do dziś, czego dowodem jest ostatnie piętnastomiesięczne wstrzymanie dostaw 787. Nie lepiej przedstawiała się sytuacja z tankowcami KC-46, których odbiór został na jakiś czas wstrzymany przez USAF. Tu także droga na skróty i problemy z jakością przełożyły się na konkretne straty finansowe, gdyż nawet Wuj Sam nie był już skłonny zapłacić za błędy Boeinga. Nie lepiej ma się sytuacja z najnowszą wersją Boeinga 777, którego program także notuje wielkie problemy oraz opóźnienia. Sztandarową porażką koncernu z Chicago jest jednak Boeing 737 MAX. Zamiast zbudować nowy samolot, który podjąłby rękawicę rzuconą przez Airbusa w postaci drugiej generacji rodziny A320, czyli modeli neo, postanowiono wydusić ile się da ze starego 737, którego konstrukcja bazowa powstała niemal pół wieku wcześniej. No i zaczęły się kombinacje, których końca nie widać, zaś ich konsekwencją jest wynik w konkurencji dostaw za rok 2022 661 do 480 dla Airbusa. Wygląda na to, że europejski potentat na dobre zadomowił się na pozycji lidera w tym pasjonującym wyścigu.
1. Antonow An-24, chińskie kopie i odmiany rozwojowe. Prosta i mocna konstrukcja, niezbyt wymagająca obsługa, podatność na modernizacje oraz pojawienie się w odpowiednim czasie i miejscu sprawiły, że rodzina samolotów wywodzących się z pasażerskiego An-24 stała się najliczniej produkowaną wśród samolotów o napędzie turbośmigłowym, a jednocześnie najpopularniejszymi transportowcami ze stajni Antonowa. Nie uszło to uwadze władz ChRLD, które nie mogąc nabyć licencji na produkcję samolotu postanowiły go skopiować, co zresztą w owym czasie było u nich powszechnym procederem. Proces zajął kilkanaście lat, podczas których konstrukcja zdążyła się zestarzeć, a Chiny w tym czasie otworzyć nieco na świat oraz nabyć doświadczenia w technologiach lotniczych. Dzięki temu na dość wczesnym etapie rozwoju chińskiego klonu można było dokonać westernizacji samolotu, w znaczący sposób polepszając jego parametry techniczne i eksploatacyjne. Proces ten opisany został w artykule M. Petrykowskiego. Co ważne, na początku materiału Autor wprowadza czytelnika w mało znane okoliczności rozwoju chińskiej komunikacji lotniczej, od czasu powstania komunistycznego państwa do połowy lat osiemdziesiątych. Łatwiej jest więc zrozumieć co, jak i dlaczego.
2. Airbus i Boeing. Rywalizacja produkcyjna w 2022 r. Coroczny raport z rywalizacji gigantów w roku poprzednim. Jak zwykle J. Liwiński przedstawia dużo danych statystycznych. Omawia też główne wydarzenie produkcyjne i biznesowe obu koncernów z podziałem na poszczególne typy produkowanych liniowców. Co prawda na str. 39 Autor myli liczbę maszyn dostarczonych z wyprodukowanymi, co jak napisałem wyżej nie zawsze jest tożsame, jednak ogólnie artykuł jest na pewno wart lektury.
3. Boeing F-15EX Eagle II. Zmniejszenie zamówienia dla USAF. Siły powietrzne USA cały czas nie mogą się zdecydować, czy wobec szybko starzejącej się, mocno już wyeksploatowanej, floty samolotów czwartej generacji postawić wszystko na jedna kartę i przejść w lotnictwie taktycznym w maksymalnym stopniu na wielozadaniowe F-35, czy też zostawić w służbie trochę sprzętu mniej zaawansowanego technologicznie, za to posiadającego lepsze parametry masowo-przestrzenne w zakresie użycia środków bojowych, a przy tym znacznie tańsze i pewniejsze w eksploatacji. Sztandarowym przykładem tej przepychanki są ciągle niejasne plany związane z przyszłością maszyn uderzeniowych A-10. Podobnie jest z ciężkim myśliwcem przewagi powietrznej oraz samolotem uderzeniowym o dużym asortymencie i udźwigu środków bojowych. Obie te funkcje doskonale spełniać może najnowsza wersja nie najmłodszego już F-15 oznaczona EX. Co ciekawe w omawianym obszarze działań latający komputer F-35 nie do końca sobie radzi, gdyż jest za mały, zbyt słabo uzbrojony i zdecydowanie za drogi. Z drugiej strony szybko starzejąca się flota starszych F-15 i perspektywa rychłego wycofania rasowych myśliwców F-22 Raptor grozi wpadnięciem USAF w pułapkę monotypu. Doświadczenia konfliktu ukraińskiego oraz nieuchronnie nadchodząca konfrontacja militarna z Chinami pokazują jednak, że na współczesnym, pełnoskalowym polu walki nadal liczy się nie tylko jakość, ale i ilość rozporządzalnych środków bojowych. Z drugiej strony USAF i wszechobecnym lobbystom trudno jest odstąpić chociażby części zielonego pola przestarzałej konkurencji. Kolejną odsłonę tej ciekawej rozgrywki, sprowadzającej się dziś do wielkości zamówień na F-15FX opisuje w swoim artykule P. Henski. Gdyby nie typowe dla tego Autora niedociągnięcia terminologiczne (manetka regulacji mocy silników, automatyczna implementacja przeciwradiolokacyjnych i termicznych nabojów zakłócających, …) i niezdecydowanie co do osiągów F-15EX, to artykuł nie budził by zastrzeżeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz