niedziela, 15 czerwca 2025

Dzień Dziecka w niemieckich muzeach, cz I - niedziela

W każdym dorosłym pozostało coś z dzieciństwa, słowem mamy coś z dziecka, a okres dzieciństwa ukształtował nas takimi, jakimi dziś jesteśmy. W zgodzie z powyższą myślą, mając już dorosłe dzieci, tegoroczny Dzień Dziecka udało mi się poświęcić na obcowanie z bliskimi mi „zabawkami” czyli samolotami. Termin małej eskapady wynikał głównie z planów rodzinnych na kolejne tygodnie, według których było to jedyne okienko czasowe w okresie długich letnich dni, co sprzyjało spottingowi na lotniskach w Berlinie i Lipsku. Jak to u mnie często bywa decyzja o wyjeździe zapadła na kilka dni przed, a jej plan do końca pozostał w ogólnych zarysach: niedziela rano
- Berlin Brandemburg Airport, potem jakieś muzeum i przejazd do Lipska, gdzie na lotnisku zablokowałem sobie dwa noclegi, tak aby do późnego wieczora i od wczesnego rana móc obserwować startujące i lądujące „powietrzne ciężarówki”. Reszta to improwizacja, co przyjdzie do głowy lub napotkam po drodze. Mając już „zaliczone” muzea w Berlin Gatow, Cottbus i Merseburg oraz Speyer i Sinsheim szukałem czegoś ciekawego, a jednocześnie niezbyt odległego od punktów węzłowych wyjazdu.
Wybór padł na Museum für Luftfahrt und Technik Wernigerode. Nie tak daleko od Berlina i Lipska, a lista eksponatów całkiem ciekawa, z Marutem na czele. Zrelaksowany ciszą wyborczą, mając miłą perspektywę pełnego odcięcia od zgiełku polskich wyborów, w nocy 1 czerwca jadę do Berlina.
Pogoda taka sobie, w dodatku lądowanie z zachodniej strony czynią to miejsce mało atrakcyjnym. Jadę dalej zahaczając o lotnisko w Magdeburgu. Niestety deszcz i skromne Tu-134 (DDR-SCB) i Aero Commander, w dodatku za płotem, nie napawają optymizmem co do dalszego ciągu wyprawy. Nawet dwa An-28 za płotem nie zmieniają sytuacji, tym bardziej, że jeden jest poważnie zdekompletowany. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że ten sprawny nazajutrz odegra ważną role w moich dalszych planach.
Ze względu na pogodę „zaoszczędziłem” ze dwie godziny z planu dnia. Można więc po drodze, nie zbaczając zbytnio z trasy, zajrzeć na małe lotnisko w Ballenstedt. Największą atrakcją w tym miejscu, także dosłownie, jest stojący nieopodal baru C-160 Transall (50+07). Jeśli do tego dodać parkującego na uboczu Antka (D-FWJE) oraz posadowionego na dachu budynku lotniskowego żółciutkiego Piaggio P-149D (91+88) to nadłożona droga zwróciła się z nawiązką. I jeszcze miły, polski akcent w postaci pożarniczego Dromadera (SP-ZWS) stojącego na płycie lotniska. Super.
Docelowe Wernigerode okazuje się klimatycznym miasteczkiem z przepięknym, malowniczym zamkiem na wzgórzu. Muzeum wita widocznym z daleka, umieszczonym na dachu budynku olbrzymim, srebrnoszarym C-160 Transall (51+01). Pomieszczenia muzeum to cztery średniej wielkości pawilony połączone w dwie pary, pomiędzy którymi przechodzi się ledwie kilka kroków na otwartym powietrzu. Do tego obszerny hall z kafejką, sklepikiem z pamiątkami i licznymi stolikami. Pierwszy hangar z najstarszymi zabytkami nie ma za dużo samolotów. Jest tam kilka gablot, stare silniki, lub raczej ich wraki oraz rzecz najciekawsza, zajmująca całą ścianę gablota z przednimi częściami kokpitów. W sposób bardzo przejrzysty można tu zobaczyć, jak zmieniało się wyposażenia, kształt i wielkość kokpitów od myśliwca z okresu Wielkiej Wojny, poprzez myśliwce II wojny światowej, samoloty szkolne, wczesne odrzutowce po Tornado
Dopełnieniem edukacyjnej funkcji muzeum jest „obdarty z poszycia” Bucker Bü181B-1 Bestman. Sąsiednia hala to mix nowoczesności i historii w postaci kokpitów Jumbo Jeta i statku kosmicznego, poprzez Antka (HA-MER) i Aero Ae-145S (DM-SGF) po kadłub Ju-52. Zwłaszcza ten ostatni pozwala na dokładne przyjrzenie się detalom tej legendarnej maszyny, a także docenienie jej rozmiarów. 
Jest jeszcze drugi, nieco zdekompletowany Aero oraz Antek, a raczej jego nosowa część, gdzie można zajrzeć do kabiny pilotów, a także zapoznać się z silnikiem, jego osprzętem oraz szczegółami ich montowania w płatowcu. Wiele się można nauczyć. 
W drugiej części muzeum nie jest już tak luźno, a przestrzeń ciasno wypełniają samoloty, śmigłowce, silniki i liczne inne interesujące eksponaty. W trzecim hangarze mamy zbiór raczej małych śmigłowców, wśród których największe to Mi-2 (555) i UH-1 (73+05).
Wszystkie maszyny można obejrzeć bez ograniczeń z każdej perspektywy zapoznając się z tajnikami ich konstrukcji, co jest bardzo pouczające zwłaszcza w przypadku „otwartych” maszyn jak Bell 47 (MM80478/L) czy Alouette II (7668). 
Ciekawym uzupełnieniem jest kokpit S-65 oraz podwieszona pod sufitem połówka UH-1 z manekinami i osprzętem pokazującym śmigłowiec podczas akcji ratowniczej. 
Co do samolotów, to dominuje lotnictwo lekkie, ze Zlinami Z-42M (D-EWOE) i Z-37 (DM-SUW). Zdecydowanie brakuje tu naszej Wilgi.
 Ostatni hangar jest z mojego punktu widzenia najciekawszy. Odrzutowe samoloty bojowe i szkolno-bojowe. W obszernej hali zgromadzono wiele ciekawych eksponatów. 
Jak dla mnie najciekawszymi były: indyjski HAL HF-24 Marut, (D-1256), brytyjski Hunting Percival Jet Provost (XS217) oraz szwajcarski Mirage III. Pierwszy bo egzotyczny, drugi bo rzadki, a trzeci bo ładny po prostu. Do większości kokpitów można było zajrzeć z wygodnych podestów, choć tylko przez zamknięte owiewki.
Liczne przekroje, kokpity czy inne eksponaty pomagają bardziej zrozumieć czym jest samolot bojowy. Fajnym rozwiązaniem są rozmieszczone w hali fotele lotnicze z samolotów pasażerskich, na których można wygodnie usiąść by cieszyć się widokiem otaczających eksponatów z takiej perspektywy. 
Dopełnieniem ekspozycji był górujący nad całością muzeum Transall, do którego można było wejść po metalowych schodach. Wewnątrz wystawa dotycząca historii tej maszyny, możliwość zajrzenia do kokpitu oraz spojrzenia przez „otwartą” rampę tylną. I choć zamiast realnego widoku był zajmujący całą powierzchnię rampy ekran, wyświetlany na nim ruchomy obraz pozwalał choć trochę poczuć się jak podczas prawdziwego lotu. 
Będąc już na zewnątrz nie mogłem oprzeć się pokusie przejścia za główny budynek, gdzie na małym, ogrodzonym skwerku postawiono MiGa-23 (586). Nie wiem czemu, ale zawsze patrzę na tą maszynę z ogromną przyjemnością. Cztery godziny jakimi dysponowałem były czasem optymalnym na dobre, choć nie dokładne i całkowite, zapoznanie się ze zbiorami muzeum. Jak dla mnie w sam raz. Czas ten na pewno nie był czasem straconym.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz