niedziela, 1 grudnia 2024

Gniot po polsku MAXI, czyli kto tak skrzywdził Margańskiego?

Gdy pojawiła się zapowiedź autobiografii Edwarda Margańskiego, przyszło mi na myśl, że po jej lekturze napiszę kilka miłych słów o polskim Rutanie. Analogia nasunęła się od razu, choć skala osiągnięć obu panów jest nieporównywalna. Ale cóż, każdy kraj ma takiego Rutana, na jakiego zasłużył, choć trzeba pamiętać, że wiele krajów nie ma go wcale. I tego postanowiłem się trzymać. Pierwsze wrażenie, jakie książka sprawia po pobieżnym przeglądzie jest jak najbardziej pozytywne. Jak zwykle w Samolocie po polsku MAXI, przyzwoity papier, dobry druk i grafika. Trochę dziwne wydały mi się przedruki, a w zasadzie dokładne kopie/skany artykułów E. Margańskiego opublikowanych w czasopismach lotniczych, głównie Skrzydlatej Polsce. Zajmują one ponad 1/3 książki. O ile jeszcze skany te mogą stanowić element konstruktu dzieła według zamysłu Autora, to już całostronicowe kopie okładek cytowanych numerów są czystą rozrzutnością. Co więcej, brak w tym konsekwencji. W przypadku Przeglądu lotniczego są to zwykle miniatury na ¼ strony. Widać są lepsi i gorsi. Trochę zaniepokoiło mnie negatywne wspomnienie jednego artykułu z SP, gdzie pojawił się jakiś kompromitujący błąd. No cóż Autor nie zamieścił chyba tego kompromitującego materiału w książce podsumowującej jego lotniczą karierę, a właściwie to całe życie. Czas pokaże, że się myliłem. Początek lektury zapowiada się ciekawie. Co prawda niektóre zdania są gramatycznie niepoprawne, przez co tekst nie wszędzie jest zrozumiały. Nic to, opowieść z lat dzieciństwa i studiów młodego Edwarda jest wielce interesująca, jakoś do przejścia mimo niemal osiemdziesięciu tego typu błędów w całej książce! Ciekawe czasy, ciekawi ludzie, ciekawe samoloty i szybowce. Kawał historii polskich skrzydeł widziany od środka. To wielce ciekawe i oryginalne spojrzenie towarzyszy całej opowieści, gdyż pan Edward Margański był aktywnym uczestnikiem wielu z tych wydarzeń. Na tym etapie życia pojawia się pierwsza konstrukcja Margańskiego, a raczej grupy studentów konstruktorów, czyli M-17 „Duduś kudłacz”. I choć samolocik okazał się zupełnie nieudanm, wielkie uznanie należy się tym wówczas młodzieńcom, za podjęcie tematu, jego realizację na papierze, a co najważniejsze w metalu, w postaci prototypu. Opis powstawania, a zwłaszcza oblotu tego samolociku pokazuje, jak wiele wysiłku i emocji to ich kosztowało. Szkoda tylko, że przyznający się w wielu miejscach do inżynierskich pomyłek Autor, co jest bardzo cenne, nie poddał krytycznej ocenie przyczyn niepowodzenia M-17, ograniczając się do przegrzewania silnika oraz kwestii organizacyjnych. Ani słowem nie wspomniał o opinii pilota oblatywacza Stanisława Wasila dyskwalifikującej samolocik z dalszych prób, przez co więcej w powietrze wzbić się już nie mógł, a o czym w swoich wspomnieniach pisze Henryk Bronowicki. We wspomnieniach z tego okresu Edward Margański pisze wiele o rozwoju kariery pilota. Dużo o lataniu na różnych samolotach i szybowcach, w różnej roli, od pasażera, poprzez pilota dostawczego, po wywożącego skoczków spadochronowych. Na dłuższą metę wygrała jednak żyłka konstruktorska. W tym wątku wiele wspomnień dotyczy jedynego w swoim rodzaju samolotu rolniczego, czyli odrzutowego dwupłatowca rolniczego M-15. Dużo miejsca zajmuje też opis projektu samolotu szkolno-bojowego M-16. Biorąc pod uwagę ówczesne realia, słabość ekonomiczną kraju, zewnętrzne uwarunkowania polityczne, nikłe doświadczenie konstruktorskie zespołu lub raczej całego polskiego lotnictwa oraz nędzne wyposażenie zaplecza naukowo-badawczego, projekt ten nie miał szans na zaistnienie w metalu. Jego realizacja była jeszcze większą utopią niż wcześniejszy projekt Grota. Może to i lepiej, że nie doczekały się realizacji, gdyż jak pokazał późniejszy przykład Bielika, przy błędnych założeniach w zakresie potrzeb i możliwości potencjalnego klienta oraz możliwości konstruktorów/budowniczych prototypu, osiągnięcie etapu latającego prototypu przyniosło tylko większe koszty i większą frustrację osób w projekt zaangażowanych. W zasadzie cała droga zawodowa Edwarda Margańskiego jako konstruktora i menadżera pokazuje, że niezrozumienie potrzeb rynku może i prowadzi do ciekawych rozwiązań konstrukcyjnych, ale nie do produkcji seryjnej i sukcesu komercyjnego. Paradoksalnie potwierdzeniem powyższego stwierdzenia jest sukces szybowców Swift i Fox, które jak sam autor wspomina, zaprojektowane były pod konkretne wymagania pilotów akrobatów szybowcowych, pod przewodnictwem Jerzego Makuli. Szybownicy chcieli dostać nowszego i lepszego Kobuza. Tylko tyle i aż tyle. Niebagatelną rolę w sukcesie tych szybowców odegrała dobra współpraca z Szybowcowymi Zakładami Doświadczalnymi, ich doświadczenie oraz korzystanie ze sprawdzonych wzorców w: konstruowaniu, badaniach w locie i produkcji seryjnej szybowców. W sumie tylko te szybowce przyniosły sukces komercyjny E. Margańskiemu i jego wspólnikom. Szansę na sukces miał też bardzo elegancka, jak ją nazywa Margański „limuzyna powietrzna” czyli Orka. Jednak znowu coś poszło nie tak.  O tym 
Autor pisze nie w samym tekście lecz kolejnej zamieszczonej kopii artykułu ze Skrzydlatej Polski. Jednakże patrząc na zawartość książki, po jej lekturze, należy stwierdzić, że pomysł z przedrukiem wcześniejszych artykułów Autora nie był pomysłem złym. To one stanowią najmocniejszą, merytorycznie, redakcyjnie i stylistycznie część całości. Tylko po co te wielkie okładki. Skoro już o samym tekście, to muszę stwierdzić, że wskutek trudnego języka, jakim pisze E. Margański i licznych błędów gramatycznych - przypomnę niemal osiemdziesięciu - pomimo interesującej treści, jego czytanie do przyjemności niestety nie należy. Nie lepiej wykazała się redakcja dopuszczając się popełnienia powyżej czterdziestu błędów redakcyjnych: powtórzenia, brak lub nadmiar dużych liter, przecinki przed „i” i „oraz”. To niestety nie wszystko. W książce pojawiają się słowa: „ wierza”, str. 167 i 178; „klapka wywarzająca”, str. 140; "Jantar Standart”, str. 88 i 122.  Wobec tych kompromitujących błędów błahostką wydają się” AN-2, PO-2 czy Fiat 125P. Nie wykazano się też należytą starannością - delikatnie napisane - w podawaniu nazw własnych: „Wolkswagen”, str. 89; „Diamant”, str.138, „Silezja”, str. 178; „Conwair”, str. 201. Ale cóż się dziwić, skoro rysunek na str. 176 podpisany jest „EM-11 „Orca””. Problemem są nie tylko błędy językowe i redakcyjne, gdyż książka nie jest też wolna od błędów merytorycznych. Dla przykładu, nie jest prawdą, że Indie zakupiły u nas 70 samolotów TS-11 Iskra, str. 40, a KBN nie był poprzedniczką Ministerstwa Nauki, str. 159. Nie znalazłem też nigdzie indziej wzmianki o wspomnianym na str. 52 samolocie Lim-5 bis.
Może lepiej byłoby zrezygnować ze skopiowania dziesięciu stron okładek czasopism, a zaoszczędzone w ten sposób środki przeznaczyć na korektę tekstu.
Jednakże nawet brak korekty nie usprawiedliwia takiej bylejakości tekstu. Czy redaktorzy nawet nie spojrzeli na ostateczną wersję tekstu? Czy Autor nie był łaskawy jej przeczytać? Czy był tak zadufany w sobie i mniemaniu o swojej doskonałości?  
Odpowiedź na postawione w tytule pytanie wydaje się być prosta. Udział w tak słabym, wręcz karykaturalnym, wydaniu autobiografii Edwarda Margańskiego ponosi zarówno Wydawnictwo Stratus, jak i Autor. Swoim niedbalstwem i ignorancją zlekceważyli czytelników dostarczając produkt kiepskiej jakości. Dla wydawnictwa to kolejna gruba rysa na wizerunku. Dla Autora po prostu wstyd.
 
Lotnik i konstruktor znad Nilu
Edward Margański

Stratus
2024
232 strony w miękkiej oprawie
Liczne zdjęcia oraz przedruki artykułów z prasy lotniczej



Powiązane wpisy:

O samolotach Ił-2 w lotnictwie polskim w Samolot po polsku MAXI
RWD-6. Typowo polski mit
Wilgą do nieba?
Mikojan Guriewicz MiG-15. wersje jednomiejscowe w lotnictwie polskim – wspaniały samolot. A książka?
Samolot wielozadaniowy Lisunow Li-2 - książka niedopracowana
TS-8 Bies – Samolot po polsku MAXI nabiera rozpędu
RWD-8 - sprawiedliwość oddana niedocenianej maszynie





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz