wtorek, 24 lipca 2018

Wakacyjna lektura. Mil i jego śmigłowce


Od czasu do czasu wracamy wspomnieniami do lat minionych, do znajomych miejsc, sięgamy po stare fotografie lub książki. Po co? Aby odświeżyć pamięć, powspominać minione wydarzenia, ale również spojrzeć na pewne sprawy z perspektywy dzisiejszej wiedzy i doświadczenia lat które upłynęły.
W ostatnich, wakacyjnych dniach na moim biurku pojawiła się książka Dawida Gaja „Mil i jego śmigłowce”. Oryginalnie utwór liczy sobie 45 lat, polskie wydanie niewiele mniej bo 39. Taka metryka sprawia wiele trudności, gdyż tekst powstał w czasach ZSRR, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wydanie w czasie PRL-u tylko utrwaliło ten fakt. Pamiętam, że w młodości książkę tą czytałem i wtedy, gdy dopiero zacząłem interesować się lotnictwem przypadła mi do gustu. Pamiętać należy, że były to czasy socjalizmu, a o internecie nikt jeszcze nie tyle nie słyszał, co nawet nie marzył. Śmigłowce Mila widziałem tylko na nielicznych dostępnych wówczas dla mnie zdjęciach lub przelatujące często nad moim domem, niestety zwykle z czerwonymi gwiazdami na kadłubach. Ciekawy byłem, jak odbiorę ją w dniu dzisiejszym, na innym etapie wiedzy i doświadczenia zarówno ogólnżyciowego, jak i dotyczącego lotnictwa. Dzisiaj, kiedy naczytałem się wiele o tych maszynach, większość typów widziałem lub „zwiedziłem”, a dwoma miałem niewątpliwą przyjemność wznieść się w przestworza.
Z konstruktorów radzieckich właśnie Mil jest najbliższy polskiemu lotnictwu. Po pierwsze dwie jego konstrukcje budowane były na licencji stanowiąc fundament polskiego przemysłu śmigłowcowego, a trzecia - W-3 Sokół w znacznej części powstała w tym biurze lub z jego wydatną pomocą. Po drugie nasze lotnictwo śmigłowcowe przez dekady opierało się na maszynach ze znakiem Mi, a w wojskowym do dziś zarówno w aspekcie ilościowym, jak i jakościowym stanowią trzon śmigłowców naszej armii.
Tekst książki napisany jest w sposób charakterystyczny dla tamtych lat. Język jest prosty, bardzo poprawny o górnolotnym stylu, czasem wręcz pompatyczny, gloryfikujący ówczesny system i bohaterów pracy socjalistycznej. W związku z tym trzeba zastosować "filtr antypropagandowy”, który zmusza do odrzucenia więcej niż połowy tekstu, sprawia też, że fragmentami trąci nudą. Pozostała część jest podzielona pomiędzy historię pracy i życia głównego bohatera oraz rozwoju śmigłowców w Związku Radzieckim, a chwilami i na świecie. Na świecie tylko po to, aby wykazać wyższość konstrukcji z Kraju Rad. Co do śmigłowców, to znaczące miejsce znajduje tu Mi-1 jako pierwsza, przełomowa konstrukcja Mila. Jest trochę o jej powstaniu i trudnym dojrzewaniu okupionym wielkim trudem, licznymi eksperymentami oraz niestety krwią pilotów oblatywaczy. Najważniejszymi wskazywanymi problemami były: jakość wykonania i żywotność konstrukcji – zwłaszcza łopat wirnika nośnego oraz różnego rodzaju drgania. 
Sporo miejsca zajmują okoliczności powstania kolejnego udanego śmigłowca jakim był Mi-4. Wyśrubowany czas opracowania konstrukcji wyznaczony przez samego Stalina, problemy z silnikiem, wyborem układu konstrukcyjnego i konkurencja z dwuwirnikowym Jakiem-24 zwanym latającym wagonem, dla którego – co Autor wielokrotnie podkreśla – wiele elementów wzięto z Mi-4. Aspekt wyboru układu konstrukcyjnego i negatywna ocena dwuwirnikowego podłużnego pojawia się jeszcze raz w części poświęconej W-12. Kolejnym opisanym śmigłowcem jest na swoje czasy niezwykły olbrzym Mi-6, maszyna bardzo bliska memu sercu. Tu szczególną uwagę zwrócono na jego osiągi i związane z nimi liczne rekordy międzynarodowe oraz wielką użyteczność dla gospodarki na bezkresnych obszarach ZSRR. W tym miejscu pojawia się też kilkanaście zdań o latającym dźwigu Mi-10, zarówno w wersji długo, jak i krótkonogiej. Kolejne dwie maszyny czyli Mi-2 i Mi-8 zajmują miejsce bardziej niż symboliczne. Szkoda, zwłaszcza że drugi z nich stał się bazą dla całej rodziny maszyn wielozadaniowych, a także popularnej maszyny uderzeniowej. Oba modele produkowane są po dziś dzień. Wtedy jednak nikt o tym nie mógł wiedzieć, a konstrukcje Mi-14 i Mi-24, a może nawet samo ich istnienie objęte były jeszcze ścisłą tajemnicą.
Końcowe rozdziały książki poświęcono „szczytowemu osiągnięciu” biura konstrukcyjnego Michała Mila czyli olbrzymiemu W-12. Śmigłowiec niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, zapewne jeszcze długo dzierżyć będzie miano największego na świecie. Jednak jego dalszy los – pozostał na etapie prototypów, ma się nijak do hurraoptymistycznych ocen zawartych w książce. Zwłaszcza podkreślany niski poziom hałasu i wibracji rozminął się z prawda, gdyż to właśnie problem z drganiami walnie przyczynił się do niepowodzenia projektu.
Michaił Mil zmarł 31 stycznia 1970 roku. Śmigłowce ze znakiem Mi latają do dziś na wszystkich kontynentach, a dzięki swej niezawodności, uniwersalności, prostej obsłudze i niewygórowanej cenie stale znajdują nabywców niemal na całym świecie.
Wracając do książki, dla mnie ponowna lektura byłe ciekawym doświadczeniem uzmysławiającym zmiany, które zaszły przez ostatnie prawie cztery dekady. Wartość sentymentalna pozytywna, wartość poznawcza niewielka. Dla młodego pokolenia zapewne pozycja trudna do zrozumienia, nie wnosząca zbyt wiele.



Dawid Gaj
Mil i jego Śmigłowce
Wydawnictwo MON
Warszawa 197.
234 strony
Miękka okładka
Wkładka zawierająca 12 zdjęć biało czarnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz