Od czasu do czasu wracamy wspomnieniami do lat
minionych, do znajomych miejsc, sięgamy po stare fotografie lub książki. Po co?
Aby odświeżyć pamięć, powspominać minione wydarzenia, ale również spojrzeć na
pewne sprawy z perspektywy dzisiejszej wiedzy i doświadczenia lat które
upłynęły.W ostatnich, wakacyjnych dniach na moim biurku
pojawiła się książka Dawida Gaja „Mil i jego śmigłowce”. Oryginalnie utwór
liczy sobie 45 lat, polskie wydanie niewiele mniej bo 39. Taka metryka sprawia
wiele trudności, gdyż tekst powstał w czasach ZSRR, ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Wydanie w czasie PRL-u tylko utrwaliło ten fakt. Pamiętam, że w
młodości książkę tą czytałem i wtedy, gdy dopiero zacząłem interesować się
lotnictwem przypadła mi do gustu. Pamiętać należy, że były to czasy socjalizmu,
a o internecie nikt jeszcze nie tyle nie słyszał, co nawet nie marzył. Śmigłowce
Mila widziałem tylko na nielicznych dostępnych wówczas dla mnie zdjęciach lub
przelatujące często nad moim domem, niestety zwykle z czerwonymi gwiazdami na
kadłubach. Ciekawy byłem, jak odbiorę ją w dniu dzisiejszym, na innym etapie
wiedzy i doświadczenia zarówno ogólnżyciowego, jak i dotyczącego lotnictwa.
Dzisiaj, kiedy naczytałem się wiele o tych maszynach, większość typów widziałem
lub „zwiedziłem”, a dwoma miałem niewątpliwą przyjemność wznieść się w
przestworza.Z konstruktorów radzieckich właśnie Mil jest
najbliższy polskiemu lotnictwu. Po pierwsze dwie jego konstrukcje budowane były
na licencji stanowiąc fundament polskiego przemysłu śmigłowcowego, a trzecia - W-3 Sokół w znacznej części powstała w tym biurze
lub z jego wydatną pomocą. Po drugie nasze lotnictwo śmigłowcowe przez dekady
opierało się na maszynach ze znakiem Mi, a w wojskowym do dziś zarówno w
aspekcie ilościowym, jak i jakościowym stanowią trzon śmigłowców naszej armii.Tekst książki napisany jest w sposób
charakterystyczny dla tamtych lat. Język jest prosty, bardzo poprawny o
górnolotnym stylu, czasem wręcz pompatyczny, gloryfikujący ówczesny system i
bohaterów pracy socjalistycznej. W związku z tym trzeba zastosować "filtr
antypropagandowy”, który zmusza do odrzucenia więcej niż połowy tekstu, sprawia
też, że fragmentami trąci nudą. Pozostała część jest podzielona pomiędzy
historię pracy i życia głównego bohatera oraz rozwoju śmigłowców w Związku
Radzieckim, a chwilami i na świecie. Na świecie tylko po to, aby wykazać
wyższość konstrukcji z Kraju Rad. Co do śmigłowców, to znaczące miejsce
znajduje tu Mi-1 jako pierwsza, przełomowa konstrukcja Mila. Jest trochę o jej
powstaniu i trudnym dojrzewaniu okupionym wielkim trudem, licznymi
eksperymentami oraz niestety krwią pilotów oblatywaczy. Najważniejszymi
wskazywanymi problemami były: jakość wykonania i żywotność konstrukcji –
zwłaszcza łopat wirnika nośnego oraz różnego rodzaju drgania. Sporo miejsca
zajmują okoliczności powstania kolejnego udanego śmigłowca jakim był Mi-4.
Wyśrubowany czas opracowania konstrukcji wyznaczony przez samego Stalina,
problemy z silnikiem, wyborem układu konstrukcyjnego i konkurencja z
dwuwirnikowym Jakiem-24 zwanym latającym wagonem, dla którego – co Autor
wielokrotnie podkreśla – wiele elementów wzięto z Mi-4. Aspekt wyboru układu
konstrukcyjnego i negatywna ocena dwuwirnikowego podłużnego pojawia się jeszcze
raz w części poświęconej W-12. Kolejnym opisanym śmigłowcem jest na swoje czasy
niezwykły olbrzym Mi-6, maszyna bardzo bliska memu sercu. Tu szczególną uwagę
zwrócono na jego osiągi i związane z nimi liczne rekordy międzynarodowe oraz
wielką użyteczność dla gospodarki na bezkresnych obszarach ZSRR. W tym miejscu
pojawia się też kilkanaście zdań o latającym dźwigu Mi-10, zarówno w wersji
długo, jak i krótkonogiej. Kolejne dwie maszyny czyli Mi-2 i Mi-8 zajmują
miejsce bardziej niż symboliczne. Szkoda, zwłaszcza że drugi z nich stał się
bazą dla całej rodziny maszyn wielozadaniowych, a także popularnej maszyny
uderzeniowej. Oba modele produkowane są po dziś dzień. Wtedy jednak nikt o tym
nie mógł wiedzieć, a konstrukcje Mi-14 i Mi-24, a może nawet samo ich istnienie
objęte były jeszcze ścisłą tajemnicą. Końcowe rozdziały książki poświęcono „szczytowemu
osiągnięciu” biura konstrukcyjnego Michała Mila czyli olbrzymiemu W-12.
Śmigłowiec niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, zapewne jeszcze długo dzierżyć
będzie miano największego na świecie. Jednak jego dalszy los – pozostał na
etapie prototypów, ma się nijak do hurraoptymistycznych ocen zawartych w
książce. Zwłaszcza podkreślany niski poziom hałasu i wibracji rozminął się z
prawda, gdyż to właśnie problem z drganiami walnie przyczynił się do
niepowodzenia projektu.Michaił Mil zmarł 31 stycznia 1970 roku. Śmigłowce
ze znakiem Mi latają do dziś na wszystkich kontynentach, a dzięki swej
niezawodności, uniwersalności, prostej obsłudze i niewygórowanej cenie stale
znajdują nabywców niemal na całym świecie.Wracając do książki, dla mnie ponowna lektura byłe
ciekawym doświadczeniem uzmysławiającym zmiany, które zaszły przez ostatnie
prawie cztery dekady. Wartość sentymentalna pozytywna, wartość poznawcza
niewielka. Dla młodego pokolenia zapewne pozycja trudna do zrozumienia, nie
wnosząca zbyt wiele.
Dawid Gaj
Mil i jego ŚmigłowceWydawnictwo MON
Warszawa 197.
234 strony
Miękka okładka
Wkładka zawierająca 12 zdjęć biało czarnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz