niedziela, 27 sierpnia 2023

Jako w niebie, tak nie na ziemi - AirShow Radom 2023

 To co się działo w Sadkowie w pierwszym dniu pokazów lotniczych AirShow Radom 2023 odbija się szerokim echem w mediach społecznościowych i nie tylko. I choć zapewne pojawi się wiele głosów spłycających całą wrzawę do zwykłego hejtu i medialnego bełkotu, mam nadzieję, że nasi decydenci, zarówno cywilni, jak i wojskowi nie dadzą się nabrać na ten kłamliwy jazgot i wyciągną z zaistniałej sytuacji konkretne, także kadrowe wnioski. Nie da się bowiem ukryć, że wielkie święto polskiego lotnictwa, wydarzenie mające kreować pozytywny wizerunek polskiej armii i lotnictwa, budować świadomość i patriotyczne postawy, zwłaszcza młodego pokolenia Polaków, do sukcesów w obszarze organizacji i PRu zaliczyć nie można. Znaczna część uczestników, z rynkowego punktu widzenia konsumentów, czuje się całkiem słusznie nabita w butelkę, dosłownie w półlitrową butelkę wody. Jak skutecznie nabita? Zobaczymy. Już za kilka tygodni okaże się, ile osób wystąpi do organizatorów z żądaniem zwrotu chociażby części pieniędzy za bilety, w związku z niską jakością usługi oraz koniecznością przedwczesnego opuszczenia imprezy w związku z zagrożeniem zdrowia i życia wynikającego z braku dostępu do wody i możliwości odwodnienia organizmu. Ile osób, które zasłabły z tego powodu pozwie organizatorów. Może pojawi się nawet pozew zbiorowy. Największe są jednak szkody niepoliczalne, w postaci rys na wizerunku naszej armii. Ile osób zwątpiło wczoraj w szansę skutecznej pomocy żołnierzy, czy to zawodowych czy WOT, w przypadku klęski żywiołowej, ataku terrorystycznego czy wojny. Jeśli pomoc ma być zorganizowana na podobnym poziomie i przez podobnie myślące i działające kadry jak te związane z Air Show, to pozostała nam już tylko modlitwa.
Choć wielu zapewne zaliczy mnie do grona hejterów, oddam sprawiedliwość organizatorom pisząc, że wykonali oni ogromną pracę organizacyjną, co nie ulega najmniejszej wątpliwości. Jednak gdy rano w piekarni zamiast świeżego chleba kupuję produkt chlebopochodny z zakalcem, mam gdzieś ile wysiłku w ostatnią bezsenną noc poświęcił piekarz na jego wyprodukowanie. Czuję się po prostu oszukany. Podobnie czują się zapewne tysiące ludzi, którzy wczorajszego popołudnia do udanych zaliczyć nie mogą, wśród nich i ja.
Podobnie oszukani powinni się czuć bohaterowie wczorajszego podniebnego spektaklu, którzy z dużym poświeceniem, pełnym profesjonalizmem, za wielkie (w większości podatnika) pieniądze, zaprezentowali swój lotniczy kunszt. Albowiem to, co działo się na radomskim niebie na pewno warte było kilkusetkilometrowej podróży i całodniowej spiekoty. Ci co w powietrzu jak zwykle nie zawiedli. Ich trud i profesjonalizm został jednak przyćmiony przez dyletanctwo tych co na ziemi. Wielka szkoda dla widzów, dla lotnictwa, dla wojska, dla podatników.
Aby nie być gołosłownym poniżej zamieszczam kilka zdań opisujących moje wrażenia z krótkiego, sobotniego pobytu na tej imprezie.
Dojazd z centrum Radomia na jeden z przylotniskowych parkingów zajął nam ponad godzinę. Może i długo, jednak patrząc na wysiłki policjantów, a nawet SOKistów zabezpieczających przejazd kolejowy widać, że w tym obszarze zrobiono wiele dobrego. Podobnie społeczność lokalna, która przygotowała liczne parkingi wykazała się dobrą organizacją i wyczuciem biznesowej okazji, często poświęcając na rzecz interesu nawet przydomowe trawniki. Problemy zaczęły się jednak przed bramą, gdyż tu organizację lub raczej dezorganizację przejmują organizatorzy imprezy. Co prawda można narzekać, że nie wszyscy chętni do obejrzenia pokazów kupili bilety przez Internet, przez co powstała olbrzymia kolejka do bardzo nielicznych kas, jednak jest to forma jedynie preferowana, nie obowiązkowa. Poza tym bilety online już się skończyły. Nikt nie pomyślał, aby rozdzielić strumienie ludzi na tych co czekają w kolejce do kasy i tych szczęśliwców z biletami on-line. Żadnych tablic, linii, informacji tylko bałagan, przepychanki i niepotrzebne nerwy. Nie mniejszy bałagan panuje przy „bramkach” gdzie panowie ochroniarze sprawdzają zawartość toreb i plecaków, głównie pod kątem przemytu napojów niedozwolonych, zarówno co do ilości, jak i  rodzaju. Wszystko dla bezpieczeństwa widzów, którego poczucie prysło później, podczas rozmowy na jednym ze stoisk, gdzie usłyszałem, że zaletą bycia „po drugiej stronie” jest to, że nikt nie sprawdza bagaży. I słusznie, bo jak ma pierdyknąć, to porządnie. Stanowiska kontroli też profesjonalizmem nie grzeszą. W blasku porannego słońca kładę plecak na ziemi, a ochroniarz pochyla się i próbuje dojrzeć co tam jest. Już o tej porze, (godzina 10 z minutami) kontroler narzeka na upał i kręgosłup. Współczuję zarówno jemu, jak i bezpieczeństwu imprezy. Za trzy godziny gościu już się nie pochyli nad kolejnymi plecakami i nie dojrzy co potencjalny terrorysta lub przemytnik handlowiec wnosi w plecaku. Dalej znalazła się linia bezużytecznych w tym miejscu zadaszeń i stojący przed nimi bileterzy. Z żalem konstatuję, że pod względem organizacji wejścia i kontroli bezpieczeństwa daleko nam nawet nie do Europy czy USA, ale i do Rosji, gdzie na MAKSie przebiegała ona wręcz wzorowo, ze stołami, namiotami, w spokoju i bez nerwów. U nas zrobiono po taniości i byle jak. Czemu ta cała farsa z zakazem wnoszenia większej ilości napojów ma służyć możemy się przekonać po półgodzinnym staniu w kolejce i nabyciu półlitrowej Fanty za 12 PLN. Tu zbliżamy się do standardów zachodnich, w USA na Oshkosh nieco większa butelka, tego samego napoju, tylko zimnego, kupionego praktycznie bez kolejki kosztowała 4 $. Do stoisk z jedzeniem przezornie się nie zbliżałem, choć kolejki do nich skutecznie utrudniające poruszanie się po części lotniska mogły świadczyć, że promocja tam jest nie mniejsza niż w marketach RTV w Black Friday. Jak już pisałem, to co na niebie było dobre i ciekawe, warte opisania innym razem. Gorzej z komentarzem. Co prawda panowie komentatorzy starali się i wychodziło im to całkiem ciekawie, to zdarzały się im kompromitujące wpadki, świadczące o tym, że do swej roli przygotowali się niezbyt starannie. Za kompromitację należy uznać pomylenie w defiladzie samolotu Gulfstream z Embraerem oraz Jastrzębia (F-16) z Bielkiem (M-346). Co prawda w drugim przypadku delikwent szybko się poprawił, to zastanawiam się, czy oni nie mieli listy samolotów biorących udział w najważniejszym lotniczym elemencie pokazu? 
Dalej już zbytnio ich nie słuchałem, jednak przy całkiem ciekawym pokazie polskich Limów, wspominając o ucieczce porucznika Jareckiego Limem na Borholm, komentator trzy razy przekręcił nazwisko, by w końcu powiedzieć, że nazwiska nie pamięta i odesłać słuchaczy do wyguglania sobie tej informacji. Czy kupując bilet nie zapłaciłem za profesjonalne prowadzenie pokazu i to, że prowadzący przed swoimi popisami wygugla i zapisze lub zapamięta to o czym chce mówić? Zastanawiam się, czy to ja miałem szczęście trafić na jedyne wpadki komentatorów, czy głupot naopowiadali więcej?  
Smutno zrobiło mi się przy kilku naszych statkach powietrznych na wystawie naziemnej, gdzie głównym rekwizytem były turystyczne krzesełka i stoliki stojące w cieniu maszyn. W wielu miejscach okraszone to było ciekawymi ludźmi, czy to pilotami czy mechanikami rozmawiającymi z widzami. Było ciekawie i miło. Przy wielu maszynach siedzieli sobie za to niestety znudzeni wojskowi, którzy wyglądali jakby zostali tu zesłani za karę. Pełne znudzenie, zero zainteresowania widownią. Szczególnie utkwił mi kontrast pomiędzy żołnierzami kręcącymi się przy statkach powietrznych Marynarki Wojennej RP a amerykanami przy swoim Apaczu. Ci żołnierze z dalekiego kraju wiedzieli po co tu przyjechali, jak ważne jest zrobienie pozytywnego wrażenia, przybliżenie w otwarty sposób siebie, swojego sprzętu, swojej służby, swojego kraju. Nasi mieli to znacznie niżej. Pozostaje mieć naiwną nadzieję, że ta różnica mentalnościowa dotyczy tylko obszaru działań PRowych. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to wielkim błędem dowódców jest wysyłanie takich niekompatybilnych ze społeczeństwem ludzi na imprezy typu Air Show. Problem w MW jest chyba permanentny, gdyż w ubiegłym roku na SIAF 2022 w słowackim Malacky-Kuchyna także załoga naszej Bryzy brylowała w podobny sposób. 
Przyznam, że obserwowałem ten obrazek z niemałym zażenowaniem, choć Słowacy jako naród bezmorski mogli przyjąć to jako ukłon w stronę gospodarzy, przyjmując że to jest śródlądowa wersja polskiego parawaningu. Krótki obchód części wystawy statycznej kończę szybciej niż bym chciał, gdyż pragnienie zmusza mnie do powrotu do miejsca bazowania, choć slalom pomiędzy kolejkami skutecznie pozbawia mnie bezpiecznego zapasu wody w organizmie. Pozostaję jednak w nadmorskich klimatach, gdyż w głowie coraz częściej przewija się tekst piosenki trójmiejskiej celebrytki „kiedy powiem sobie dość, a ja wiem, że to już nie długo”. Kiedy? Gdy dojdę do już niemal zagotowanej pod radomskim słońcem małżonki i skierujemy się do wyjścia. Kolejne dziesięć minut manewrowania wśród biwakującego tłumu i jest wyjście. Czy rzeczywiści jest? Nie, trzeba się przeciskać w przeciwprądzie wchodzących przez „bramki” widzów a później przez tłum stojących w kolejce po bilety. Przez prawie zagotowany mózg przechodzi myśl, co by się tu stało, gdyby doszło do jakiegoś wypadku lub innego nieszczęścia, o które na pokazach lotniczych, a także w wielotysięcznym tłumie nie jest przecież trudno. Ile osób by się stratowało w tym wąskim, obłożonym barierkami przejściu.
Na szczęście jesteśmy już po za tym. 
Ze współczucie mijamy kilkudziesięciometrową kolejkę ludzi chcących kupić bilety i wejść na teren pokazu lub raczej za swoje własne pieniądze dać się nabić w butelkę. Jedziemy pod płot, by z tysiącami innych osób, w sposób wygodny, znacznie tańszy i bez porównania bezpieczniejszy podziwiać piękne pokazy lotniczego kunsztu lotników.
W sąsiednim samochodzie ktoś puszcza komentarz z wnętrza lotniska. Staram się nie słuchać, tylko cieszyć widokiem podniebnego baletu.

 

1 komentarz: