Bardzo fajnie, że liczne osoby związane z
lotnictwem piszą i wydają książki, w których ratują od zapomnienia to co w ich oraz
ich znajomych pamięci zostało. Jest to tym ważniejsze, że upływający czas
sprawia, że uczestników i światków dni świetności polskiego lotnictwa pozostaje
coraz mniej. Drugą stroną medalu jest sposób, w jaki wspomnienia zostały
spisane i wydane. Sprostać napisaniu, zredagowaniu i wydaniu książki nie jest
rzeczą łatwą. Czasami z wyzwaniem tym nie radzą sobie nawet profesjonalne
wydawnictwa. A jak udało się to panu Teofilowi, który własnym nakładem wydal
książkę „100 lat przygody Mielca z
lotnictwem”.
Ciekawy pomysł na książkę, wiąże się zwykle z jej tytułem. W tym
przypadku wydaje się on mocno naciągany w zakresie okrągłej rocznicy. Autor przyjął za nią nie
do końca pewny moment, w którym młody Stanisław Dziaołwski zakochał się w
lotnictwie. To trochę tak, jakby za datę urodzin dziecka uznać dzień, w którym
ojciec zakochał się, być może od pierwszego wejrzenia, w przyszłej matce. Można
było wydać te same wspomnienia i przemyślenia Autora bez tak górnolotnej,
karkołomnej konstrukcji i bez szkody dla meritum publikacji. Tym bardziej, że
wieloletnia praca jako mechanika lotniczego na różnych stanowiskach, a także na
kontraktach zagranicznych, daje Autorowi ogromny zasób wiedzy, doświadczenia i
wspomnień, co znajduje odzwierciedlenie w treści publikacji. Dopełnieniem
tekstu są liczne, zwykle bardzo ciekawe i nie zawsze znane powszechnie zdjęcia.
Książka podzielona jest na czterdzieści dwa
rozdziały, od kilkustronicowych poświęconych określonym tematom lub
wydarzeniom, po znacznie krótsze, czasem jednostronicowe, poświęcone
poszczególnym typom samolotów produkowanych w Mielcu. Szkoda, że tu swojego
miejsca nie znalazł PZL.37 Łoś, w
końcu to dzięki niemu zakłady lotnicze w Mielcu powstały.
Wraz z lekturą kolejnych stron, to co jest
tam opisane oraz sam Autor stawali się dla mnie coraz mniej wiarygodni. Powodem
są liczne błędy merytoryczne, jak chociażby:. „Ern Henkel Flugzeugwerk”, str.
29; PWS-47 zamiast PWS-26, str. 31; zbyt dużym uproszczeniem jest napisanie, że
najważniejsza różnica pomiędzy MiGiem-15, a MiGiem-17 polegała ma sylwetce
samolotu oraz zastosowaniu radionamiernika SRD-1M, str. 57; Radar RP-5 to Izumrud,
nie Izumrut, str. 62; Belphegor to M-18, str. 83; Nie jest prawdą, że polskie
wojsko używało samolotów Iskra do
roku 2009, str. 90. M-15 nie był drugim na świecie samolotem rolniczym w układzie
dwupłata, str. 92; Silnik turboodrzutowy, w tym przypadku AI-25 nie był
napędzany olejem napędowym, str. 92; Nie zgadza się stwierdzenie, że Dromadera seryjnie produkowano tylko w
wersji M-18B, str. 97; liczba wyprodukowanych samolotów, M-20 Mewa to raz 20, a drugi raz 23 sztuki,
str. 102; Samolot Iryda miał być do
Indii eksportowany, nie importowany, str. 126; Śmigłowiec Black Hawk trudno jest nazwać „śmigłowcem bojowym”, zwłaszcza w
wersji budowanej w Mielcu, str. 130.
Kolejny, poważny problem podczas czytania
stanowią liczne, nawet bardzo liczne, błędy językowe, zwłaszcza te gramatyczne.
Szkoda, że Autor nie powierzył korekty tekstu komuś choć trochę kompetentnemu,
choćby pani od polskiego z pobliskiej szkoły. Nie miej wkurzający jest brak
konsekwencji w podawaniu nazw samolotów. Raz mamy AN-2, a obok An-2. Raz mamy
MiG-15, a raz MiG 15. Jeszcze gorzej jest w przypadku pisowni nazw naszych
limów, gdzie myślnik pojawia się lub znika w sposób, jak się wydaje zupełnie przypadkowy.
Kompletu dopełniają: SU-7 i Mig-21, IŁ-86.
To kolejny, nie wiem już który, przykład
książki wydanej przez jej autora, który nie bardzo radzi sobie ze stroną
redakcyjną i edycyjną procesu tworzenia książki. Szkoda, zwłaszcza w przypadku
tych najgorzej przygotowanych, które pokazują bardziej jak książek
przygotowywać nie należy, wręcz nie wolno. Ta bylejakość jest przecież brakiem
szacunku Autora nie tylko do swojej osoby oraz czytelników, ale także osób i
zdarzeń opisywanych na kartach książki.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz