Tegoroczna
edycja kieleckiego MSPO po raz kolejny pokazała złożoność procesu zakupu nowego
uzbrojenia dla naszej armii. „Dzięki” konfliktowi na Ukrainie niedoinwestowane
i ciągle redukowane przez ostatnie dekady wojsko, w tym lotnictwo, ma swoje
„pięć minut”. Dziś żaden polityk nie odważy się zanegować konieczności
modernizacji i rozbudowy armii, choć dawniej różnie z tym bywało, o czym
większość z nich pamiętać dziś nie chce. Po co, przyznawać się do błędu to w
optyce naszego politycznego szamba zachowanie niestosowne, poniżej nawet
poziomu tego, co to szambo wypełnia. Niestety, proces zakupu nowego uzbrojenia
nie jest wolny od wad, które stwarzają możliwości działań nieracjonalnych,
koniunkturalnych lub nawet przestępczych, oczywiście robionych pod wygodnym
płaszczykiem magicznego terminu „interes narodowy”. Mamy więc z jednej strony
„chciejstwo” generałów, którzy ze swojej, w końcu bojowej natury pragną
powiększać swoją siłę i zasoby, a przez to rozszerzać swoje wpływy. Z drugiej
strony polityków, którzy dla poprawy słupków mizdrzą się do wyborców, hojnie
wydając na zbrojenia pieniądze – ich pieniądze, znaczy podatników, nie polityków.
Z trzeciej jest przemysł zbrojeniowy, który pragnie sprostać zapotrzebowaniu
armii, dostarczając możliwie najlepszy i przy okazji bardzo drogi sprzęt.
Naiwnością byłoby sadzić, że głównym celem tej działalności jest zaspokojenie
potrzeb armii. O inne potrzeby wszak tu chodzi. Trójkąt powyższy jest idealnym
polem do działania wszelkiego rodzaju lobbystów, speców od marketingu, a czasem
zwykłych oszustów. Na to wszystko nakładają się jeszcze media, o których można
powiedzieć wiele, niestety rzadko dobrych słów. No i mamy to, co mamy, a za co
płacić będą nasze dzieci, wnuki i prawnuki. I oby na nich się skończyło.
Broń Boże nie podważam zasadności rozbudowy i modernizacji armii, gdyż jest to w dłuższej perspektywie być albo nie być naszej ojczyzny. Jednakże sposób, w jaki proces ten jest przeprowadzany budzi co najmniej poważne zastrzeżenia. Nie będę się tu wypowiadał o licznych, zwykle dalekich od mojej wiedzy programach. Ograniczę się do jednego - potencjalnego zakupu dwóch eskadr samolotów przewagi powietrznej, w którym swój interes zwietrzył Boeing z F-15EX oraz Leonadro z Eurofighterem. Obie firmy mają już podpisane kontrakty lub nawet prowadzą dostawy swych produktów dla wojska. Ich marketingowcy i lobbyści wiedzą więc, że można tu ugrać wiele i wiedzą „do kogo uderzyć”. W końcu bez zwąchanego interesu nie inwestowali by niemałych środków w promocję, a zapewne i lobbing. Tylko co w tym złego. W obecnej sytuacji międzynarodowej statków powietrznych potrzebujemy więcej i poziom dziesięciu eskadr samolotów bojowych wydaje się być akceptowalny. Tak chcą wojskowi, tak chcą politycy, tak chce przemysł. Tylko czy stać nas na to? I nie mam tu na myśli głównie samego zakupu i tak cholernie drogich samolotów i ich uzbrojenia. To zaboli podatnika i jego dzieci raz. Problemem jest raczej po stronie przygotowania zaplecza technicznego i kadr do obsługi tych maszyn, ich dalszej eksploatacji i przyszłej modernizacji, a koszty są to niemałe. Trudno, potrzebujemy tych dwóch dodatkowych eskadr, musimy więc się sprężyć. Lecz tu pojawia się kolejne pytanie, po co nam czwarty typ samolotu bojowego przy dziesięciu eskadrach? Czwarta maszyna to wszak czwarty zestaw wyposażenia, części zamiennych, przeszkolonego personelu, serwisu, symulatorów i wielu innych specyficznych artefaktów. Jednym słowem organizacyjny i logistyczny koszmar. Koszmar ten jest w dodatku bardzo kosztowny, tak kosztowny, że tylko kilka światowych potęg utrzymuje taką mozaikę sprzętową, oczywiście przy znacznie większej liczebności poszczególnych typów. Mniejsze państwa stawiają na monotyp, w tym prawie wszyscy nasi sąsiedzi, zwłaszcza ci bogatsi. Przecież kupujemy dwie eskadry supernowoczesnych F-35 i wydamy w najbliższych latach kilkanaście jeżeli nie kilkadziesiąt miliardów złotych na modernizację naszych Jastrzębi. Czy nie można zakupić więcej którychś z nich? Czy duże, drogie maszyny dwusilnikowe są nam naprawdę niezbędne do obrony przed w końcu nie tak nowoczesnym i licznym lotnictwem potencjalnego agresora? Czy wzorem innych państw, w tym naszych sąsiadów i sojuszników nie możemy stworzyć efektywnego systemu w oparciu o monotyp. O przepraszam, my mamy już trzy typy i nadal nam mało. Czy nasi planiści w mundurach są dużo głupsi od tych zza bliższej czy dalszej miedzy, by nie opracować sensownej strategii w oparciu o trzy typy samolotów bojowych? Czy nie możemy skorzystać z doświadczeń sojuszników? Czy stać nas na taki luksus lub raczej rozrzutność? Jak zwykle, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze – nasze pieniądze. Szkoda tylko, że klika z Wiejskiej, która tak chętnie powołuje, w każdej kadencji, różne komisje uganiające się za mniej lub bardziej zdefraudowanymi dziesiątkami milionów złotych wydaje się nie zauważać potencjalnych przekrętów na miliardy, Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – nasze pieniądze. A co z efektywną armią i obroną naszych granic w razie „W”. Wrzesień 1939 pokazał, że politycy i generałowie mają opcje.
Top
3 numeru:
1. Włoskie lotnictwo morskie na ćwiczeniach „Pitch Black 2024”. Często umyka nam, że Włochy w skali europejskiej są potęgą militarną, szczególnie w lotnictwie i marynarce. Przemyślana, długofalowa, konsekwentna i w znacznej mierze suwerenna polityka w tym zakresie przynosi korzyści. Wpływa ona także stymulująco na włoski przemysł lotniczy, który z powodzeniem kooperuje z licznymi partnerami z niemal całego świata: Brazylią (AMX), Niemcami i Wielką Brytanią (Tornado, Eurofighter – także z Hiszpanią), USA (F-35) czy Japonią (GCAP, wraz z – UK). Każda z tych konstrukcji nie tylko podniosła lub podniesie zdolności bojowe i autonomiczność włoskiego lotnictwa, ale także dostarcza profitów gospodarce: kompetencje, miejsca pracy, podatki i in. Wyrazem rosnącego znaczenia Włoch w globalnej układance militarnej było wysłanie sił morskich, w tym lotnictwa oraz samolotów sił powietrznych na cykl ćwiczeń odbywających się na Dalekim Wschodzie, gdzie doskonalono współdziałanie z siłami zbrojnymi wielu państw, w tym: USA, Japonii, Australii, Korei płd. Indii, Francji. Z przedstawionego w artykule opisu ćwiczeń i włoskiego w nich udziału bije rozmach, globalny zasięg, rozwinięta i dobrze zorganizowana logistyka. Zaangażowanie sił zbrojnych państw europejskich pokazuje także trend w przesuwaniu się zainteresowania centrów politycznych na sprawy Dalekiego Wwschodu, by nie powiedzieć rozstawianie pionków na szachownicy przyszłego konfliktu zbrojnego pomiędzy Chinami i USA, wraz z sojusznikami. Mocną stroną tego dobrze napisanego artykułu są zdjęcia wielu dla nas mniej lub bardziej egzotycznych maszyn w morskiej scenerii.
2. Lotniczy MSPO
2024. Jak
tytuł wskazuje, artykuł opisuje to, co najciekawszego wystawiono na tegorocznym
salonie w zakresie samolotów bojowych, śmigłowców, dronów, uzbrojenia i radarów.
Nie pominięto też domeny kosmicznej, w której polska armia oraz rodzime firmy
działają coraz intensywniej
3. Morski samolot patrolowy Ił-38. W sferze
techniki lotniczej Rosja coraz wyraźniej zostaje w tyle i to nie tylko za USA i
jej najbliższymi sojusznikami czy Chinami. Uciekają jej także Korea południowa,
Turcja, Indie, a nawet Pakistan. Najgorsza chyba sytuacja panuje w lotnictwie
morskim, gdzie od dekad nie pojawił się nowy samolot patrolowy czy ZOP. Tu-142,
Be-12 czy Iły-38 lata świetności mają już dawno za sobą a flota starych
płatowców wykrusza się w szybkim tempie. Monografię ostatniego z morskiej
trójki samolotów Rosji, średniego samolotu patrolowego i ZOP, jakim jest Ił-38
zamieszczono w omawianym numerze Lotnictwa. Trzynaście stron klasycznego jak na monografię,
ciekawego materiału o tej raczej mało znanej maszynie zaspokaja ciekawość w
zakresie historii jej powstania i produkcji, wyposażenia i służby.
Powiązane wpisy:
Lotnictwo AI 9/2024. Polski przemysł lotniczo-kosmiczny – rozkwit czy
agonia?
Broń Boże nie podważam zasadności rozbudowy i modernizacji armii, gdyż jest to w dłuższej perspektywie być albo nie być naszej ojczyzny. Jednakże sposób, w jaki proces ten jest przeprowadzany budzi co najmniej poważne zastrzeżenia. Nie będę się tu wypowiadał o licznych, zwykle dalekich od mojej wiedzy programach. Ograniczę się do jednego - potencjalnego zakupu dwóch eskadr samolotów przewagi powietrznej, w którym swój interes zwietrzył Boeing z F-15EX oraz Leonadro z Eurofighterem. Obie firmy mają już podpisane kontrakty lub nawet prowadzą dostawy swych produktów dla wojska. Ich marketingowcy i lobbyści wiedzą więc, że można tu ugrać wiele i wiedzą „do kogo uderzyć”. W końcu bez zwąchanego interesu nie inwestowali by niemałych środków w promocję, a zapewne i lobbing. Tylko co w tym złego. W obecnej sytuacji międzynarodowej statków powietrznych potrzebujemy więcej i poziom dziesięciu eskadr samolotów bojowych wydaje się być akceptowalny. Tak chcą wojskowi, tak chcą politycy, tak chce przemysł. Tylko czy stać nas na to? I nie mam tu na myśli głównie samego zakupu i tak cholernie drogich samolotów i ich uzbrojenia. To zaboli podatnika i jego dzieci raz. Problemem jest raczej po stronie przygotowania zaplecza technicznego i kadr do obsługi tych maszyn, ich dalszej eksploatacji i przyszłej modernizacji, a koszty są to niemałe. Trudno, potrzebujemy tych dwóch dodatkowych eskadr, musimy więc się sprężyć. Lecz tu pojawia się kolejne pytanie, po co nam czwarty typ samolotu bojowego przy dziesięciu eskadrach? Czwarta maszyna to wszak czwarty zestaw wyposażenia, części zamiennych, przeszkolonego personelu, serwisu, symulatorów i wielu innych specyficznych artefaktów. Jednym słowem organizacyjny i logistyczny koszmar. Koszmar ten jest w dodatku bardzo kosztowny, tak kosztowny, że tylko kilka światowych potęg utrzymuje taką mozaikę sprzętową, oczywiście przy znacznie większej liczebności poszczególnych typów. Mniejsze państwa stawiają na monotyp, w tym prawie wszyscy nasi sąsiedzi, zwłaszcza ci bogatsi. Przecież kupujemy dwie eskadry supernowoczesnych F-35 i wydamy w najbliższych latach kilkanaście jeżeli nie kilkadziesiąt miliardów złotych na modernizację naszych Jastrzębi. Czy nie można zakupić więcej którychś z nich? Czy duże, drogie maszyny dwusilnikowe są nam naprawdę niezbędne do obrony przed w końcu nie tak nowoczesnym i licznym lotnictwem potencjalnego agresora? Czy wzorem innych państw, w tym naszych sąsiadów i sojuszników nie możemy stworzyć efektywnego systemu w oparciu o monotyp. O przepraszam, my mamy już trzy typy i nadal nam mało. Czy nasi planiści w mundurach są dużo głupsi od tych zza bliższej czy dalszej miedzy, by nie opracować sensownej strategii w oparciu o trzy typy samolotów bojowych? Czy nie możemy skorzystać z doświadczeń sojuszników? Czy stać nas na taki luksus lub raczej rozrzutność? Jak zwykle, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze – nasze pieniądze. Szkoda tylko, że klika z Wiejskiej, która tak chętnie powołuje, w każdej kadencji, różne komisje uganiające się za mniej lub bardziej zdefraudowanymi dziesiątkami milionów złotych wydaje się nie zauważać potencjalnych przekrętów na miliardy, Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – nasze pieniądze. A co z efektywną armią i obroną naszych granic w razie „W”. Wrzesień 1939 pokazał, że politycy i generałowie mają opcje.
1. Włoskie lotnictwo morskie na ćwiczeniach „Pitch Black 2024”. Często umyka nam, że Włochy w skali europejskiej są potęgą militarną, szczególnie w lotnictwie i marynarce. Przemyślana, długofalowa, konsekwentna i w znacznej mierze suwerenna polityka w tym zakresie przynosi korzyści. Wpływa ona także stymulująco na włoski przemysł lotniczy, który z powodzeniem kooperuje z licznymi partnerami z niemal całego świata: Brazylią (AMX), Niemcami i Wielką Brytanią (Tornado, Eurofighter – także z Hiszpanią), USA (F-35) czy Japonią (GCAP, wraz z – UK). Każda z tych konstrukcji nie tylko podniosła lub podniesie zdolności bojowe i autonomiczność włoskiego lotnictwa, ale także dostarcza profitów gospodarce: kompetencje, miejsca pracy, podatki i in. Wyrazem rosnącego znaczenia Włoch w globalnej układance militarnej było wysłanie sił morskich, w tym lotnictwa oraz samolotów sił powietrznych na cykl ćwiczeń odbywających się na Dalekim Wschodzie, gdzie doskonalono współdziałanie z siłami zbrojnymi wielu państw, w tym: USA, Japonii, Australii, Korei płd. Indii, Francji. Z przedstawionego w artykule opisu ćwiczeń i włoskiego w nich udziału bije rozmach, globalny zasięg, rozwinięta i dobrze zorganizowana logistyka. Zaangażowanie sił zbrojnych państw europejskich pokazuje także trend w przesuwaniu się zainteresowania centrów politycznych na sprawy Dalekiego Wwschodu, by nie powiedzieć rozstawianie pionków na szachownicy przyszłego konfliktu zbrojnego pomiędzy Chinami i USA, wraz z sojusznikami. Mocną stroną tego dobrze napisanego artykułu są zdjęcia wielu dla nas mniej lub bardziej egzotycznych maszyn w morskiej scenerii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz