niedziela, 18 grudnia 2022

Jedno życie za jeden lotniskowiec. Kamikaze w oczach tych, którzy przeżyli

Ludziom wychowanym w kręgu zachodnich systemów wartości, zwłaszcza tych bardziej liberalnych, bardzo trudno jest pojąć fenomen Specjalnego Korpusu Szturmowego pilotów samobójców powszechnie znanych jako Kamikaze. Choć powiedziano i napisano o nich bardzo wiele, ich poświęcenie i chart ducha są dla nas niepojęte. I choć w historii wojen, także w Europie zdarzały się epizody bohaterskich samobójczych ataków lub beznadziejnych aktów odwagi w obronie, nigdy zjawisko dobrowolnego oddawania życia w ataku na wroga nie przybrało tak systemowej formy. Pojawiają się więc pytania, czy było to dobrowolne poświęcenie, czy może mniej lub bardziej zakamuflowany przymus. Co czuli ci młodzi ludzie, ich rodziny i bliscy? Czy i dlaczego nikt się temu nie sprzeciwił? Kto za to wszystko odpowiada? Jednoznacznej odpowiedzi, zwłaszcza z naszego punktu widzenia nie ma. 

Myślałem sobie: jedno życie za jeden lotniskowiec. Uderzymy w okręty wroga, uratujemy naszą ojczyznę!

Nie przynosi jej też książka „Kamikadze, rozkaz śmierci”. Wydana w oryginale w roku 2001 jest zapisem rozmów, jakie Autor – korespondent niemieckiej sieci telewizyjnej ARD odbył z: pilotami Kamikaze, którzy w skutek zbiegu okoliczności lub raczej kaprysu losu przeżyli, bliskimi takich pilotów, instruktorami, świadkami tamtych dni, w tym marynarzami z amerykańskich lotniskowców, które jako pierwsze zostały zaatakowane przez jednostki pilotów samobójców. Obraz, jaki wyłania się ze słów tych ludzi nie jest jednoznaczny. Lektura pozostawia z większą liczbą pytań niż odpowiedzi, także tych o szerszym znaczeniu, znacznie wykraczającym poza ostatnie miesiące wojny na Pacyfiku. 

Moim zdaniem słowo „rozkaz” nie jest tutaj najszczęśliwiej użyte. Nasze elity nie musiały doprawdy odwoływać się do trybu rozkazującego, aby przeprowadzić swoją wolę.

Pomimo starannie zadanych pytań Autor nie otrzymuje potwierdzenia przymusu i wielkiej manipulacji, jakie stały za rekrutacją do jednostek Kamikaze. Mimo, że odpowiadają ludzie w podeszłym wieku, z długim, powojennym doświadczeniem życia w duchu pokoju i pacyfizmu, nie potępiają w sposób otwarty tego, co się wówczas działo, czego byli świadkami i uczestnikami. Szukają raczej uzasadnienia, bardziej niż usprawiedliwienia, w historii, tradycji i kulturze Japonii. W zaszczepianej od wieków miłości do ojczyzny, szacunku dla rodziny oraz poświęcenia dla cesarza, pogardy dla śmierci i śmierci samobójczej jako szczególnie honorowej.

Wielu musiało jednak zadowolić się przestarzałymi maszynami pochodzącymi jeszcze z czasów wojny japońsko-rosyjskiej, które w gruncie rzeczy nadawały się tylko na złom. To doprawdy smutne, w jakich okolicznościach umierali ci ludzie.

Z drugiej strony mamy wspomnienia amerykańskich marynarzy/mechaników lotniczych, którzy mówią o przerażeniu i utracie bojowego ducha od czasu, gdy na niebie pojawili się piloci Kamikaze. I choć bezpośrednie straty przez nich zadane nie były bardzo duże, efekt psychologiczny oraz zmiany w taktyce amerykanów, znacznie zmniejszające impet ich ofensywy są niezaprzeczalne. Śmiem twierdzić, że osiągnięcie podobnych efektów tradycyjnymi metodami walki wymagałoby większych ofiar. 

Wodzowie zawsze posyłają na śmierć swoich ludzi, nieprawdaż?

Cóż, życie żołnierzy na wojnie, to tylko jeden z zasobów, którymi dowódcy dysponują w sposób mniej lub bardziej rozsądny i efektywny. Liczy się efekt, a jednym z elementów kosztów jest liczba zaangażowanych żołnierzy pomnożona przez prawdopodobieństwo ich utraty. Czy patrząc w ten sposób i porównując z wieloma naszymi bohaterskimi dowódcami należy uznać twórców jednostek Kamikaze za zbrodniarzy? Czy niższe prawdopodobieństwo śmierci żołnierza jest usprawiedliwieniem? Jeśli tak to jakie?

Klaus Scherer
Kamikadze, rozkaz śmierci
Bellona
2004
208 stron w miękkiej oprawie
zdjęcia czarno-białe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz