niedziela, 28 lipca 2024

Magia lodowej pustyni, historia w którą trudno dziś uwierzyć

Wyprawy polarne, czy loty eksperymentalne odbywają się dziś z wykorzystaniem zdobyczy nauki i techniki ze wsparciem ze strony licznej rzeszy fachowców z różnych dziedzin oraz nowoczesnego sprzętu i systemów. A jak sprawa wyglądała sto dziesięć lat temu, kiedy samolot był wciąż nowym, bardzo zawodnym wynalazkiem, a loty w tak niegościnnym miejscu jak Arktyka wydawały się czystym szaleństwem, misja wręcz samobójczą? Polarna wyprawa dwóch osób, pilota i jego mechanika, przez wiele dni żyjących samotnie na lodowym pustkowiu arktycznej wyspy Nowa Ziemia o powierzchni ¼ Polski, w nawet jak na rok 1914 prymitywnych warunkach musi zadziwiać i budzić szacunek. Jeśli do tego dodać loty, niektóre wielogodzinne, wykonywane wodnosamolotem Farman, bez pomocy nawigacyjnych, dokładnych map i innego wsparcia, szacunek zaczyna się mieszać z odczuciami i ocenami ze zgoła innej dziedziny nauk medycznych. Taka wyprawa miała jednak miejsce, a jej bohaterem był lotnik carskiej Rosji, polak Jan Nagórski.
We wspomnieniach Nagórskiego na pierwszy plan nie wysuwa się lotnictwo i nie wysuwa się Arktyka, lecz nieustanne marzenie, aby być w życiu kimś i dokonać w życiu czegoś wielkiego. Marzenie wynikłe z twardego wychowania przez ojca, rozbudzonej przez pracującego w młynie ojca młynarza ciekawości świata oraz koncertów fortepianowych ciotki. Nauka dla pochodzącego z biednej włocławskiej rodziny chłopaka wymagała wiele wysiłku i wyrzeczeń, a i tak na studia nie mógł sobie młody Jan pozwolić. Jedyną sensowną drogą było carskie wojsko i szkoły wojskowe, a następnie służba oficera carskiego w dalekim Chabarowsku, która pozwoliła uzbierać środki na upragnione studia. Studia w Petersburgu przyprawiają Nagórskiego o nieuleczalną chorobę – miłość do latania.
Zbieg okoliczności związanych z zaginięciem wyprawy polarnej Siedowa, planowaną wyprawą ratunkową, pracą Nagórskiego w petersburskim Urzędzie Hydrograficznym oraz z jego licencją pilota stanowiły mieszankę, która rzuciła go w wir przygotowania „lotniczego wsparcia” wyprawy polarnej. Lotów w Arktyce jeszcze nikt nie wykonywał, więc przygotowanie do nich, zarówno sprzętowe, jak i teoretyczne musiało być bardzo rzetelne. I takie było, włącznie z konsultacjami u Amundsena. Część książki opisująca wyprawę to właściwie literatura przygodowa, traktująca o losie dwóch osób pozostawionych w arktycznej zatoce celem przygotowania i odbycia lotów poszukiwawczych. I w sumie udaje się wykonać ich kilka, w tym pięć trwających ponad cztery godziny. W otwartym kokpicie delikatnego Farmana, bez dokładnych map, zaawansowanych pomocy nawigacyjnych czy prognoz pogody. Najpierw montaż przywiezionego w skrzyniach samolotu, a później jego obsługa wykonana została przez dwie osoby, Nagórskiego i towarzyszącego mu mechanika. Zadziwiające jest, że Nagórskiemu, pomimo lotów w nie zawsze sprzyjających warunkach atmosferycznych, nad lodową pustynią bez żadnych punktów orientacyjnych udawało się za każdym razem powrócić lub dotrzeć do zamierzonego punktu i przeżyć. Dziś to wszystko wydaje się raczej opowieścią z grupy Fantasy niż realnymi wspomnieniami. Nagórski wraz ze swoim mechanikiem tego dokonali, choć łatwo nie było.

 


 

Pierwszy nad Arktyką
Nagórski Jan
Wydawnictwo MON
Warszawa 1958
118 stron w miękkiej oprawie
Nieliczne zdjęcia biało-czarne, mapy i grafiki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz