wtorek, 6 marca 2018

Wspomnienia spadochroniarza - pilota


Na autobiografię Waldemara Bołotowicza trafiłem zupełnie przypadkiem. Przyznam, że postać ta nie była mi znana, pomimo, że nazwisko to pojawiało się we wspomnieniach innego pioniera powojennego spadochroniarstwa – Jana Cierniaka „Cena odwagi”  A szkoda, gdyż jest to kolejna barwna postać i kolejna garść wspomnień z dziś zapomnianego, aktualnie często także omijanego, okresu rozwoju polskiego lotnictwa. Etapu, bez którego nie było by ono dzisiaj tym czym jest, a także niemożliwe byłyby liczne sukcesy polskich lotników zarówno w mundurach, jak i cywilnych garniturach lub dresach.
Początek lotniczej kariery Bohatera nie ułożył się po jego myśli, gdyż pierwszy kontakt z szybowcami zakończył się niepowodzeniem. Niejako na pocieszenie wysłany został przez swojego wojskowego „opiekuna" z komendy wrocławskiej, na szkolenie szybowcowe do tworzącego sie dopiero ośrodka szkolenia spadochronowego w Nowym Targu. To co tam zastał, to na pewno nie był jeszcze ośrodek lecz plac budowy o iście spartańskich warunkach zakwaterowania i szkolenia. Dla siedemnastolatka, nawet w tamtych latach, to był szok, zwłaszcza, że „głód i chłód” były stałymi towarzyszami młodych adeptów spadochroniarstwa. Co do towarzyszy, to Waldek najbliżej zaprzyjaźnia się z Janem Cierniakiem i Janem Filusem. Instruktorem zaś był człowiek legenda – Zbigniew Chornik. Samo szkolenie też nie było łatwe. Spadochrony praktycznie niesterowalne, brak łączności, no i „winda” w postaci poczciwego „pociaka” Po-2, zabierającego jedynie pilota i skoczka, który musiał przed skokiem wygramolić się z ciasnej kabiny, wyjść na skrzydło i samodzielnie oddzielić się od samolotu. Uczeń mógł liczyć tylko na siebie, tym bardziej że automaty spadochronowe były jeszcze pieśnią przyszłości. O technice swobodnego spadania, ułożeniu ciała i innych bajerach nie wiedziano zbyt wiele, więc jak uczeń już się „obskakał” do wszystkiego musiał dochodzić na własna rękę. W międzyczasie, w wieku 17 lat zostawał instruktorem!
Autor nie ucieka od barwnych opisów życia w ośrodku oraz kontaktów z okoliczną ludnością, co niewątpliwie oddaje klimat tych trudnych czasów. Język książki jest prosty, a jednocześnie barwny, pozwalający czytelnikowi na przeniesienie się w tamte czasy i poczucie klimatu tamtych, trudnych lat.
Drugim ważnym etapem spadochronowego życia Autora jest praca w aeroklubie we Wrocławiu, gdzie niespokojny duch młodego Waldka daje o sobie znać, pchając go z jednej strony do skoków jak najniższych, z drugiej do jak najdłuższego swobodnego spadania z wysokości dużych. Pierwsze było igraniem z losem i wystawianiem na niemałe zdenerwowanie kolegów i władz aeroklubu, które zakończyło się szczęśliwie skokiem z wysokości 75 metrów! W drugą stronę wcale nie było łatwiej. Bołotowicz sam musiał opanować swobodne skakanie w obowiązującym wówczas stylu „na jaskółkę”, i ciągle walczyć z niemocą aeroklubowych samolotów we wspinaniu się na coraz to wyższe pułapy. Zlinem dało się sięgnąć niemal pięciu kilometrów. Spośród wielu doświadczeń Autora opisanych w książce wspomnę jeszcze o wielkich pokazach lotniczych w Warszawie w roku 1952 oraz Międzynarodowych zawodach Spadochronowych w Bułgarii w 1955 roku. Pierwszy kontakt z zagranicą i ze skakaniem na światowym poziomie, ze spadaniem w pozycji płaskiej-klasycznej przyniósł wiele ciekawych obserwacji i nowych doświadczeń.
Drugim, bardzo skrótowo opisanym etapem lotniczego życia Waldemara Bołotowicza jest kariera pilota wojskowego, który był uczestnikiem przeszkolenia na odrzutowe samoloty MiG-15 w słynnej grupie „sto”. Niestety ten etap opisany został tylko na kilku stronach, przez co aż się prosi o drugi tomik „Wspomnienia pilota –spadochroniarza”.
Czekam z niecierpliwością.

Waldemar Bołotowicz
Wspomnienia spadochroniarza - pilota
Książka wydana przez Autora, druk Pracownia Poligraficzna s.j.  Toruń
190 stron, w tym 124 wkładki ze zdjęciami biało-czarnymi i barwnymi
Oprawa miękka




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz