Na autobiografię Waldemara Bołotowicza trafiłem zupełnie przypadkiem. Przyznam, że postać ta nie była mi znana, pomimo, że nazwisko to pojawiało się we wspomnieniach innego pioniera powojennego spadochroniarstwa – Jana Cierniaka „Cena odwagi” A szkoda, gdyż jest to kolejna barwna postać i kolejna garść wspomnień z dziś zapomnianego, aktualnie często także omijanego, okresu rozwoju polskiego lotnictwa. Etapu, bez którego nie było by ono dzisiaj tym czym jest, a także niemożliwe byłyby liczne sukcesy polskich lotników zarówno w mundurach, jak i cywilnych garniturach lub dresach.
Początek
lotniczej kariery Bohatera nie ułożył się po jego myśli, gdyż pierwszy kontakt
z szybowcami zakończył się niepowodzeniem. Niejako na pocieszenie wysłany
został przez swojego wojskowego „opiekuna" z komendy wrocławskiej, na
szkolenie szybowcowe do tworzącego sie dopiero ośrodka szkolenia
spadochronowego w Nowym Targu. To co tam zastał, to na pewno nie był jeszcze
ośrodek lecz plac budowy o iście spartańskich warunkach zakwaterowania i
szkolenia. Dla siedemnastolatka, nawet w tamtych latach, to był szok,
zwłaszcza, że „głód i chłód” były stałymi towarzyszami młodych adeptów
spadochroniarstwa. Co do towarzyszy, to Waldek najbliżej zaprzyjaźnia się z Janem
Cierniakiem i Janem Filusem. Instruktorem zaś był człowiek legenda – Zbigniew Chornik.
Samo szkolenie też nie było łatwe. Spadochrony praktycznie niesterowalne, brak łączności,
no i „winda” w postaci poczciwego „pociaka” Po-2, zabierającego jedynie pilota
i skoczka, który musiał przed skokiem wygramolić się z ciasnej kabiny, wyjść na
skrzydło i samodzielnie oddzielić się od samolotu. Uczeń mógł liczyć tylko na
siebie, tym bardziej że automaty spadochronowe były jeszcze pieśnią przyszłości.
O technice swobodnego spadania, ułożeniu ciała i innych bajerach nie wiedziano
zbyt wiele, więc jak uczeń już się „obskakał” do wszystkiego musiał dochodzić
na własna rękę. W międzyczasie, w wieku 17 lat zostawał instruktorem!
Autor
nie ucieka od barwnych opisów życia w ośrodku oraz kontaktów z okoliczną ludnością,
co niewątpliwie oddaje klimat tych trudnych czasów. Język książki jest prosty,
a jednocześnie barwny, pozwalający czytelnikowi na przeniesienie się w tamte
czasy i poczucie klimatu tamtych, trudnych lat.
Drugim
ważnym etapem spadochronowego życia Autora jest praca w aeroklubie we
Wrocławiu, gdzie niespokojny duch młodego Waldka daje o sobie znać, pchając go
z jednej strony do skoków jak najniższych, z drugiej do jak najdłuższego swobodnego
spadania z wysokości dużych. Pierwsze było igraniem z losem i wystawianiem na
niemałe zdenerwowanie kolegów i władz aeroklubu, które zakończyło się szczęśliwie
skokiem z wysokości 75 metrów! W drugą stronę wcale nie było łatwiej.
Bołotowicz sam musiał opanować swobodne skakanie w obowiązującym wówczas stylu „na
jaskółkę”, i ciągle walczyć z niemocą aeroklubowych samolotów we wspinaniu się na
coraz to wyższe pułapy. Zlinem dało się sięgnąć niemal pięciu kilometrów. Spośród
wielu doświadczeń Autora opisanych w książce wspomnę jeszcze o wielkich
pokazach lotniczych w Warszawie w roku 1952 oraz Międzynarodowych zawodach
Spadochronowych w Bułgarii w 1955 roku. Pierwszy kontakt z zagranicą i ze skakaniem
na światowym poziomie, ze spadaniem w pozycji płaskiej-klasycznej przyniósł
wiele ciekawych obserwacji i nowych doświadczeń.
Drugim,
bardzo skrótowo opisanym etapem lotniczego życia Waldemara Bołotowicza jest
kariera pilota wojskowego, który był uczestnikiem przeszkolenia na odrzutowe
samoloty MiG-15 w słynnej grupie „sto”. Niestety ten etap opisany został tylko
na kilku stronach, przez co aż się prosi o drugi tomik „Wspomnienia pilota –spadochroniarza”.
Czekam
z niecierpliwością.
Waldemar
Bołotowicz
Wspomnienia
spadochroniarza - pilota
Książka
wydana przez Autora, druk Pracownia Poligraficzna s.j. Toruń
190
stron, w tym 124 wkładki ze zdjęciami biało-czarnymi i barwnymi
Oprawa
miękka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz