poniedziałek, 17 listopada 2025

Likus nie spalił Kopenhagi, niedosyt pozostał

Sympatykom polskiego lotnictwa okresu PRL, a szczególnie użytkowanych w nim samolotów ze stajni P. Suchoja, postaci Bogdana Likusa przedstawiać nie trzeba. Ci, którzy o nim jeszcze nie słyszeli, zwłaszcza jeśli nazywają się sympatykami lotnictwa, poznać ją koniecznie powinni. Dla pozostałych postać Pana Bogdana też jest godna uwagi. Zapoznanie takie możliwe jest poprzez sięgnięcie do dawnych artykułów z prasy lotniczej (np.: AeroPlan, Skrzydlata Polska, Wiraże), czy prasy lokalnej (np.: Głos wielkopolski). Wiele można się też dowiedzieć o jego karierze agrolotnika z książki Samolot An-2 we wspomnieniach agrolotników. Najwięcej jednak informacji o nim znajdziemy w książce „Uff, nie spaliłem Kopenhagi. Rozmowa z pilotem z licencją do zrzucania bomby atomowej”, autorstwa Arno Giese. Książka składa się z sześciu rozdziałów, przy czym wspomnienia bohatera zawarte są tylko w dwóch, które stanowią jedynie 21 % jej objętości. Uzupełnieniem jest osiemnaście stron kopii dokumentów i dyplomów oraz liczne zdjęcia z archiwum Bohatera książki. Aż czterdzieści stron zajmują kopie artykułów z wyżej już wspomnianej prasy lotniczej. Przy czym część z nich dotyczy samolotów Su i nie jest bezpośrednio związana ze służbą Pana Bogdana. Ponadto sam Autor poświęca prezentacji swojej sylwetki cztery strony. Lektura książki wraz z powyższym zestawieniem pokazuje, że prezentując postać Bogdana Likusa Arno Giese nawet nie próbuje wznieść się na wyżyny literackiego rzemiosła. I choć nasz Bohater jako pilot samolotu uderzeniowego czy rolniczego często latał nisko, to odnoszę wrażenie, że i tak zawsze wyżej niż poziom Autora książki. Poszczególne wydarzenia, przypadki czy wypadki, choć same w sobie bardzo ciekawe, czasem wręcz intrygujące, opisane są w sposób mało obrazowy, nieciekawy.
Odrębną sprawą jest poziom merytoryczny tekstu, który jasno pokazuje, że Autor z lotnictwem zbyt wiele wspólnego nie miał. Dowodzą tego „kwiatki” w rodzaju: „Po niecałej godzinie lotu na dopalaczach”, str. 7; „Niestety tylko dwóch z naszej grupy jest w „niebieskiej eskadrze””, str. 23; Su-22 miały składane skrzydła”, str. 23; IFR to „trudne warunki atmosferyczne bez widoczności ziemi”, str. 17; nie jest prawdą, że silnik Su-20 po wypracowaniu resursu 100 godzin „nadawał się tylko na złom”, str. 27; gdyby samolot po zrzucie bomby atomowej wykonał pętlę, to pewnie wleciałby w strefę wybuchu zamiast się od niej oddalać, uciekać, str. 57; nie jest też prawdą, że wykonanie próbnej eksplozji jądrowej pod ziemią uniemożliwiłoby jej zarejestrowanie przez sejsmometry, str. 62. Do tego kilka nieprawidłowych oznaczeń typów samolotów: AN-2, str. 12; CSS13, str. 13; LIM 2, str. 14 i 17; Jak 12m, str. 17, a przeciążenie oznaczane jest dużą literą „G”, str. 4 i 60.
Po lekturze Uff, nie spaliłem Kopenhagi pozostał mi wielki niedosyt.
Pozostaje mieć nadzieję, że wspomnienia Pana Bogdana i innych pilotów maszyn myśliwsko-bombowych w lotnictwie polskim znajdą godnego autora, który w sposób profesjonalny uwieczni je na papierze lub w materiałach filmowych. Ci ludzie i ich samoloty w pełni to zasługują.
 
Uff, nie spaliłem Kopenhagi
Giese Arno

Postindustrial Design House Anna Badzińska
2015
112 stron w miękkiej oprawie
W tekście zamieszczono czarno-białe zdjęcia i przedruki artykułów prasowych.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz